Sunday, March 18, 2012

Trening sensomotoryczny- wyjaśniamy pojęcie


Trening sensomotoryczny- wyjaśniamy pojęcie

Autorem artykułu jest Artur Furmańczyk

Podstawą treningu sensomotorycznego jest stymulowanie odruchowych mechanizmów kontroli ustawienia segmentów ciała względem siebie. W latach 70-tych sportowcy ze Związku Radzieckiego często praktykowali techniki stymulowania mięśni prądem elektrycznym, co skutkowało znacznymi przyrostami siły maksymalnej.
Trening sensomotorycznyOdpowiedzialnym za to może być upośledzony mechanizm kontroli napięcia poszczególnych mięśni względem siebie i  brak synchronizacji ich działania. W naturalnych warunkach, na przykład podczas wchodzenia po schodach, nie musimy zastanawiać się, jaka jest wysokość poszczególnych stopni. Jeden krok wystarczy by układ mięśniowy „nauczył się” jak wysoko podnosić ma nogę w kolejnych krokach. W przypadku gdyby jeden ze stopni okazał się nieco wyższy od pozostałych, prawdopodobnie potknęlibyśmy się o niego. Za „funkcję nauki” naszego układu mięśniowego odpowiadają tzw. proprioreceptory, czyli receptory czucia głębokiego znajdujące się w ścięgnach i stawach. Ich rolą jest dostarczanie bez przerwy impulsów do rdzenia kręgowego i tzw. ośrodków podkorowych, którymi informują o ustawieniu segmentów ciała względem siebie. Informacje te są integrowane w centralnym układzie nerwowym i wysyłane z powrotem do mięśni w celu skorygowania ustawienia ciała.
Aby poprawić funkcje proprioreceptorów należałoby skorzystać ze specjalnych ćwiczeń. Ich celem jest osiągnięcie lepszej koordynacji aparatu ruchowego, dzięki czemu jest on lepiej przygotowany na wykonywanie zadań, które stawia przed nami działanie w naturalnych warunkach. Dobrym przykładem, kiedy taki trening może okazać się pomocny jest przygotowanie do sezonu narciarskiego. Podczas treningu sensomotorycznego wykonujemy ćwiczenia równoważne statyczne i dynamiczne w pozycjach niestabilnych (np. przy użyciu tzw. dysków ortopedycznych czy pompowanych piłek gimnastycznych), napinając przy tym antagonistyczne (przeciwstawne) grupy mięśniowe (tzw. kokontrakcja). Ćwiczenia sensomotoryczne można wykonywać również według określonych z góry wzorców takich jak techniki PNF (proprioreceptive neuromuscular facilitation). Techniki te wykorzystują ruchy trójpłaszczyznowe i angażują kilka segmentów ciała jednocześnie (np. ćwiczenia mięśni stawu ramiennego przypominają ruch sięgania po książkę stojącą na półce umieszczonej wysoko nad głową. Ramię oprócz wznosu wykonuje także rotację a całą sekwencję kończy grzbietowe zgięcie dłoni). Przeciwieństwem ruchów według wzorców PNF są ruchy w pozycjach izolowanych, gdzie pracujemy w jednym stawie i ruch ma charakter jednopłaszczyznowy.
Trening sensomotoryczny jest stosowany powszechnie w rehabilitacji jak sposób powrotu do sprawności po poważnych kontuzjach. Skoro większość problemów ortopedycznych wynika z zaburzeń o charakterze biomechanicznym, ćwiczenia sensomotoryczne odgrywają rolę profilaktyki przeciw odnoszeniu kontuzji.
---
ACTIMED- sklep rehabilitacyjny
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Powrót do Rzeczywistości


Powrót do Rzeczywistości

Autorem artykułu jest Piotr Bartosiewicz

Życie nie zawsze się układa po naszej myśli i jest to zazwyczaj powodem naszego emocjonalnego bólu. Czy naprawdę musimy cierpieć za każdym razem gdy rzeczywistość nie zgadza się z naszą wizualizacją wymarzonej przyszłości? Co robimy źle i dlaczego ten schemat się ciągle powtarza i stwarza na nowo cierpienie w naszym życiu?
Problem tkwi w nas. Nie rzeczywistość powinniśmy zmieniać a nasz sposób myślenia i przekonania na temat jak rzeczywistość powinna wyglądać. Rzeczywistość jest jedna i taka sama dla wszystkich, próbując ją zmieniać przegrasz na 100%. Tego co jest nie da się kwestionować ani kontrolować a ten kto tak myśli jest największym przegranym na świecie. Rzeczywistość w swojej naturze jest dla nas życzliwa tylko musimy ją zaakceptować i potraktować z miłością. To myśli o tym jak powinna wyglądać lub jest, tworzą cierpienie. Jedynym wyjściem jest porzucenie kontroli i zrozumienie, że ,,to co jest teraz jest tym co powinno być’’. ,,Tu i teraz‘’ jest doskonałe w każdym szczególe, niedoskonałe potrafią być tylko nasz obraz o tym co jest. Myśli i blednę przekonania o rzeczywistości mogą przynosić ból i rozczarowanie ale nigdy ona sama. Brzmi to dosyć banalnie lecz zajmuje ludziom sporo czasu by to zrozumieć.

Wpadłem ostatnio na wspaniałą książkę, która zawiera praktyczne narzędzie pozwalające obalić swoje fałszywe poglądy i założenia co do rzeczywistości. Nie przeanalizowane powodują, że podświadomie się blokujemy i cierpimy z ich powodu. Jest to książka Byron Katie - ,,Kochaj co masz’’.  Muszę powiedzieć, że jest najlepszą rzeczą jaka mi się ostatnio przytrafiła.

Książka jest przede wszystkim opisem ćwiczenia nazywanego ,,Pracą’’ które ma za zadanie zweryfikowanie naszych fałszywych poglądów i kryteriów jakie tworzymy w czasie naszego życia. Celem pracy jest sprowadzenie nas do źródła prawdy jakie drzemie w każdym z nas. Wszystko zmierza do tego żebyśmy osobiście mogli się przekonać, że żyjemy w raju tylko tego nie widzimy. Autorka dzieli istniejące w naszej głowie myśli na 3 kategorie spraw:
+          Twoje
+          Innych Ludzi
+          Boskie
Problem polega na tym, że przez większość czasu nie zajmujemy się naszymi sprawami. Próbujemy myśleć za innych lub kontrolować to co jest poza naszym zasięgiem, w taki sposób odbieramy sobie kontrolę nad naszym życiem. Katie przekonuje ludzi, że jeżeli zaczną zajmować się tylko swoimi sprawami zyskają taką wolność o której nawet nie marzyli. Trzymaj myśli przy sobie a zaznasz prawdziwego spokoju duszy.

Praca składa się z czterech pytań. Pod lupę bierzemy na początek nasze przekonania na temat osoby do której mamy złe nastawienie. Na czystej kartce wypisujemy wszystko co nas w tej osobie irytuje, nasze zażalenia i to co nas gryzie (pomocny może być formularz ze strony promującej tą książkę). Gdy już mamy taki opis osoby której nie lubimy, do każdego zdania zadajemy 4 pytania a mianowicie:

CZTERY PYTANIA ORAZ ODWRÓCENIE
Czy to jest prawda? Czy możesz mieć absolutną pewność, że to prawda? Jak reagujesz, gdy wierzysz, że ta myśl jest prawdziwa? Kim byłbyś bez tej myśli?
Oraz Odwrócenie pierwotnego zdania.

Kiedy zadamy sobie te pytania i odpowiemy na nie zgodnie z naszym wewnętrznym głosem przychodzi czas na poznanie prawdy i odwrócenie tego zdania. ,,Odwrócenie’’ polega na odniesieniu tego co myślimy na temat kogoś lub danej sytuacji do swojej osoby. Np. zdanie ,,Ona jest taka niezdecydowana’’ zamieniamy na  ,,Ja jestem niezdecydowany’’, bądź moje myśli na ten temat nie są zdecydowane’’. W dalszej praktyce możemy zacząć pracować nad naszymi głębszymi przekonaniami.

To jest zdecydowanie pozycja którą warto a nawet trzeba polecać innym. Gdy ją przeczytałem poczułem się jak nowo narodzony, jakbym odkrył coś czego szukałem w stercie innych książek. Wiem, że to działa i jak szybkie efekty przynosi. Podajcie dalej i ćwiczcie Pracę ze znajomymi, rodziną itd. Dzięki takim lekturom życie staje się prostsze.

Pamiętaj: ,,Zawsze jest tylko jeden problem – twoje niesprawdzone opowieści w danej chwili’’ Byron Katie.  Możesz zmienić to za pomocą Pracy i doskonalić swoją przyjaźń z rzeczywistością.
---
Piotr Bartosiewicz
piotrbartosiewicz.jor.pl
Darmowa broszura będąca skrótem książki znajduje się na tej stronie.

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Saturday, March 17, 2012

Bliźniacze płomienie.

www.douglas.pl

Bliźniacze płomienie.

Autorem artykułu jest Krzysztof Dmowski

Występują zjawiska i rzeczy, których nigdy nie uda się zbadać i na zawsze pozostaną jedynie teoriami z naukowego punktu widzenia. Takim tematem jest życie po życiu, czy ogólnie stan w jakim człowiek znajdzie się po śmierci. Nie da się wysłać sondy, żeby zdobyć stuprocentową pewność, że tak jest albo tak nie jest.

Większość nauk wschodu opiera się na wędrówce dusz. Człowiek za każdym razem odradza się w nowym ciele, przed narodzinami wybiera sobie miejsce i rodzinę, w której się pojawi. Wszystko ma na celu naukę i poznanie.
W Biblii czytamy o duszy, która umiera wraz ze śmiercią ciała. W religii Katolickiej dusza jest nieśmiertelna. Dlatego tu skupię się na najpopularniejszych tematach, które nie przeczą logice i mają pewien sens.
Żyjemy w nieskończonym Wszechświecie, który nie ma granic i wciąż się rozszerza, co udowadniają wciąż naukowcy na podstawie swoich badań. Każdy z nas żyje w otoczeniu jakie sobie tworzy, czego naucza Ramatha w „Białej Księdze”, Saint Germain w „Złotej księdze” i wielu innych.
Sensem wędrówki dusz jest poznanie Boga i odnalezienie bliźniaczego płomienia, na czym kończy się podróż duszy. W teorii bliźniaczych płomieni (bliźniaczych dusz) są dwie opcje, które sobie przeczą. Jedna z teorii, ta mniej racjonalna naucza, że jeden bliźniak odradza się na ziemi, a drugi go wspomaga z miejsca duchowego i nigdy się razem nie pojawiają w tym samym czasie. Natomiast druga teoria naucza o doskonaleniu się do czasu aż będę gotów na poznanie bliźniaczego płomienia, a czasem dochodzi do wspólnego życia, które z powodu braku odpowiedniej wiedzy nie jest ostatecznym.
Poszukiwanie bliźniaczego płomienia nie polega na szukaniu jak naucza Otori, a na znalezieniu miłości w sobie, tak aby bliźniak mógł mnie odnaleźć. Według Otori mój bliźniaczy płomień ma te same oczekiwania co ja, lubi czynności, które ja wykonuje, te same miejsca i rzeczy pociągają mój bliźniaczy płomień, jest jakby lustrzanym odbiciem mojego wnętrza, czuje i myśli podobnie jak ja. Choć według mojego postrzegania, a mogę się mylić, nie musi być na tym samym poziomie wiedzy co ja.
Jak stwierdzić, czy ta osoba jest moim bliźniaczym płomieniem? Podobno to się wie. Nieraz spotyka się bliźniaczy płomień, gdy już jest się w związku z inną osobą i wtedy występuje dylemat. Nie zawsze też bliźniacze płomienie pojawiają się w tym samym czasie i miejscu. Kiedy jeden bliźniak jest na innym poziomie wiedzy niż drugi, nie są gotowi do świętego połączenia.
Teoria bliźniaczych płomieni jest jakby zaprzeczeniem nauk o NLP, bo one nie są w stanie sprawić, abym dostał bliźniaczy płomień. Mogę go spotkać dopiero jak jestem gotowy na spotkanie, ale bliźniak też musi być gotowy na spotkanie.
Chyba ze wszystkich istniejących na świecie teorii, reinkarnacja ma największy sens. Bóg przedstawiany tutaj nie jest w najmniejszym stopniu złem. Nie nakazuje walczyć w swoje imię, nie stosuje kar — Bóg jest miłością.

---
Krzysztof Dmowski
http://www.kdpowiesci.republika.pl/
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

ARCHITEKT PRZYSZŁOŚCI


ARCHITEKT PRZYSZŁOŚCI

Autorem artykułu jest Wydawnictwo ZM

Czego ja chcę? Start w życiu kojarzy się najczęściej z ukończeniem szkoły: zawodowej, średniej lub wyższej. Zamykamy wtedy pewien etap i rozpoczynamy nową przygodę, zazwyczaj zwaną pracą — startem w dorosłe życie. Dla niektórych ludzi to ostatni moment, gdy zadają sobie jedno z najważniejszych pytań: czego ja chcę?
Nie pamiętam, czy jako dzieciak w przedszkolu zadawałem sobie to pytanie. Pamiętam, że robiłem to, co chciałem. Komu przyszłoby do głowy w ogóle pytać o to siebie samego? Po prostu robiliśmy to, co chcieliśmy. Co za wspaniałe wspomnienia. W szkole podstawowej (ośmioklasowy system) dopiero w siódmej klasie zaczęło do mnie docierać, że nadchodzi zmiana. Rodziły się pierwsze wątpliwości: gdzie się dostanę, czy się dostanę, czy sobie poradzę, czy nie zawiodę oczekiwań najbliższych, jak inni będą oceniać mój wybór i wiele innych podobnych wątpliwości. Szkoda, że wtedy nie miałem obecnej wiedzy na temat rozpatrywania zmian pod kątem pozytywnym. Pozytywna strona tej sytuacji jest taka, że dziś już to wiem i mogę się tą wiedzą dzielić.
Pamiętam doskonale długie godziny rozmyślania na temat przyszłości; przed ważnymi decyzjami dotyczącymi wyboru kolejnych szkół. Pierwsza dobiegła końca szkoła podstawowa. Część znajomych planowała kontynuować naukę w szkole zawodowej, część w technikum, jeszcze inni w liceum. Już wtedy zadawałem sobie pytanie: czego ja chcę? Nie znalazłem odpowiedzi i dlatego uznałem, że liceum ogólnokształcące ukształtuje mnie „ogólnie”, jak sama nazwa wskazuje, a w miarę upływu lat z wiedzy ogólnej dojdę do wiedzy szczegółowej i znajdę odpowiedź na nurtujące mnie cały czas pytanie: czego ja chcę? W ostatniej klasie liceum, znów jak bumerang, powróciło do mnie to samo pytanie. Nic nie pomogły cztery lata ogólnego kształcenia. Nadal nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Trzeba było dokonać kolejnego wyboru, analizując najróżniejsze aspekty: jaki kierunek studiów jest w modzie? Gdzie idą znajomi? Po jakim kierunku znajdę dobrze płatną pracę? Czy ja to lubię? Jeśli nie, to czy polubię? Czy to jest to, co chcę robić do końca życia? W końcu wybrałem studia. Głównym kryterium była odległość — było po prostu blisko mojego miejsca zamieszkania. Oprócz tego kierunek wydawał się przyszłościowy. Czy byłem zafascynowany? Podejrzewam, że tak jak 95% moich kolegów z roku — nie. Przyszedł piąty rok i obrona. Znowu mętlik i seria pytań: co dalej? Gdzie znajdę pracę? Czy „papier” pomoże? Czy pensja wystarczy na kredyt na mieszkanie? Jak wystartować? Gdzie szukać pracy? Jak szukać? Co ja chcę robić? Brnąłem dalej po omacku, bez fundamentalnej wiedzy na temat tego, w jaki sposób można odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania.
Czy jednak koniec edukacji szkolnej to rzeczywiście jedyny moment, w którym możliwy jest nowy start? A co z pozostałymi etapami naszego życia? Otwieranie własnej firmy, zmiana pracy, rozstanie z partnerem i początek nowego związku, nowe hobby, nowe postanowienie — czy to nie jest przypadkiem również start? Na potrzeby szerszego spojrzenia umówmy się, że „start” będzie oznaczał początek nowych zmian zachodzących w życiu, niezależnie od etapu, jakiego ta zmiana dotyczy.
Wiemy już, że jest coś takiego jak zmiana. Wiemy także, że jest nieunikniona i trzeba się z nią pogodzić. Dobrze jest ją nawet pokochać i na nią czekać. Jak zatem sprawić, by zmiana, niezależnie od tego, jakiego aspektu naszego życia dotyczy, była pozytywna i dokładnie taka jak chcemy — a nawet lepsza, niż zakładaliśmy? Odpowiedź jest prosta: trzeba wyznaczyć cel.
---
Artykuł pochodzi z książki Architekt przyszłości Jacka Siewierskiego
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Friday, March 16, 2012

Polifonia "Wielkiej Improwizacji"


Polifonia "Wielkiej Improwizacji"

Autorem artykułu jest Jan Stasica

Jest to próba oryginalnego ujęcia struktury wypowiedzi w Wielkiej Improwizacji. Autor stara się przybliżyć koncepcję, która legła u podstaw ezoterycznej interpretacji tej sceny.
                                   POLIFONIA WIELKIEJ IMPROWIZACJI


            Kim tak naprawdę jest Konrad i dlaczego w Prologu występuje jako Więzień. Dlaczego Mickiewicz nie wyposażył go ani w imię ani w nazwisko? Może dlatego, że wtedy nie był jeszcze Konradem. To zapewne jeden z filomatów skazanych w procesie Nowosilcowa, nadwrażliwy poeta, który funkcjonuje na granicy jawy i snu, budząc się i zasypiając na przemian. Jego wizjom towarzyszą Anioł i Duchy. Przeznaczony do wielkich zadań, jest prorokiem, głosem Boga i dlatego naznaczony zostaje także cierpieniem. Wielkość i cierpienie zawsze idą ze sobą w parze. Posłuchajmy, jaki jest punkt widzenia Anioła:

                                               My uprosiliśmy Boga,
                                               By cię oddał w ręce wroga.
                                               Samotność mędrców mistrzyni.
                                               I ty w samotnym więzieniu,
                                               Jako prorok na pustyni,
                                               Dumaj o swym przeznaczeniu.

            Już jako dziecko doświadczał niezwykłych wojaży, kiedy na prośbę zmarłej matki anioł prowadził je w przestrzeń, gdzie wieczność świeci. Sen wyparował po przebudzeniu, ale został utrwalony w głębi duszy. Jest chłopiec jednocześnie zarażony jakimś nieokreślonym złem lub, mówiąc inaczej, potencjalnie przygotowany na jego interioryzację. Warto w tym miejscu przywołać jeszcze jedną tajemniczą kwestię Anioła:

                                               I pamiątki wyższych światów
                                               W głąb ciągnąłeś, jak kaskada,
                                               Gdy w podziemną przepaść wpada,
                                               Ciągnie liście drzew  i kwiatów.

                Widać zatem, że psychika Więźnia od zarania funkcjonowała na granicy świadomości i podświadomości, świata i zaświatów, szczęścia i cierpienia, dobra i zła. Anioł (Stróż – jak się domyślamy) często nie miał śmiałości Ku niebieskiej wracać stronie, by nie spotkać matki dziecięcia,  oszczędzić jej zmartwień. Egzystencja Więźnia konstytuuje się w jej graniczności. On sam zdaje sobie z tego niejasno sprawę, stąd jego niezwykłe intuicje. Czuje, że nauka nie dociera do prawdy, ponieważ bada jedynie świat zjawisk, nie dociera, mówiąc językiem Kanta, do rzeczy samej w sobie.[1] Nauka nie bada fenomenu snu, który jest „życiem duszy”[2] (Mędrcy mówią, że sen jest tylko przypomnienie -/Mędrcy przeklęci!).  Nauka wreszcie nie obejmuje przestrzeni wyobraźni, która dla wieszcza jest epifanią prawdy najwyższej. Graniczność – elementarne doświadczenie egzystencjalne Więźnia – otwiera możliwość syntetyzowania wielu wymiarów rzeczywistości: świata realnych zjawisk, przestrzeni wyobraźni i, leżącego za jej granicami, marzenia. Więzień znajduje się w takim stanie ducha, kiedy cierpienie i udręka prowadzą do jakiegoś szczególnego uniesienia, które sprawia, że niepoznawalne jest intuicyjnie uchwytne, a to co jest poza granicami doświadczenia objawia się jako niezwykle silne przeczucie. Nadzmysłowy świat to domena duchów, które, jak w klasycznym moralitecie, walczą o myśli i uczucia człowieka. Co więcej, żywią się nimi. Człowiek ma nad duchami władzę, choć nie zdaje sobie z tego sprawy:
                                               Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!  
                                               Kiedy myśl  w twojej głowie, jako iskra w chmurze,
                                               Zabłyśnie niewidzialna, obłoki  zgromadza
                                               I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze;
                                               Gdybyś wiedział, że ledwie jedną myśl rozniecisz,
                                               Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły,
                                               Tak czekają twej myśli - szatan i anioły;

                Myśli i uczucia przekładają się na czyn w świecie doczesnym, zwłaszcza w sytuacji granicznej, a w takiej znajdował się Więzień. Karl Jaspers ujął to w sposób następujący: „Każde działanie pociąga za sobą następstwa, o których działający nie wiedział”. A ponieważ nie wiedział, wchodzi on automatycznie w obszar tragiczności. Tragiczność i wolny czyn uwikłane są we wzajemne zależności.[3] 
                I tak oto dochodzimy do najbardziej zdumiewającego momentu „psychomachii”  Więźnia. Chodzi  mianowicie o dwa napisy na ścianie celi. Pierwszy: D.O.M. GUSTAVUS OBIIT M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS. I drugi:  HIC NATUS EST CONRADUS M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS.
Skąd się wziął nagle Gustaw – bohater IV części – w więziennej celi? Dlaczego umarł, skoro nie był człowiekiem, ale Upiorem? Cielesny  Gustaw zmarł, popełniwszy samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości do pięknej Pastereczki. Upiory zaś nie umierają.[4]
                Przypomnijmy! Upiór corocznie wstaje z grobu w nocy z 1 na 2 listopada, by przez cztery niedziele cierpieć i znosić udręki, przed którymi chciał uciec w samobójstwo. Był na obrzędzie Dziadów, gdzie zobaczył swoją ukochaną; był u księdza – swojego nauczyciela – u którego odbył symboliczną spowiedź, podzieloną na trzy godziny: miłości, rozpaczy i przestrogi. Po odbyciu corocznej kary, wraca z końcem listopada do krainy Upiorów, czyli, jak przypuszczamy, do chrześcijańskiego piekła (eschatologicznej przestrzeni samobójców). Nie byłoby zatem nic dziwnego w tym, gdyby Gustaw chciał przerwać  zaklęty krąg powrotów Żyda – wiecznego tułacza.
                W wielu religijnych doktrynach (również chrześcijańskiej) pojedynczy los człowieka można odmienić wyłącznie w cielesnej egzystencji. Poza ciałem nie ma już takiej możliwości, zwłaszcza jeśli skazanym się jest na wieczne potępienie.
                Ośmielmy się postawić zatem następującą hipotezę: Upiór nie wraca do grobu po czterech tygodniach, lecz wciela się w jakiegoś nieszczęśnika; w kogoś, kto byłby łatwym celem, np. poeta, z natury wrażliwy i zbuntowany. Wówczas  eschatologiczny determinizm przestałby działać. Upiór zyskuje ciało człowieka, a ciało z kolei staje się narzędziem zmiany przeznaczenia. A zatem nie mamy tutaj  do czynienia – jak twierdzi część  badaczy – z symboliczną przemianą romantycznego kochanka w bojownika o sprawę narodową. Zachodzi tu proces o wiele bardziej skomplikowany.
                Jeżeli spróbujemy zinterpretować to, co się stało w celi Więźnia w kontekście Heglowskiej dialektyki, będziemy mogli zaobserwować bardzo ciekawą triadę. Gdyby przyjąć, że tezą jest bezimienny Więzień, a antytezą Gustaw, którego imię pojawia się na ścianie celi, to syntezą będzie nie kto inny jak Konrad. Nie jest on, podobnie jak heglowska synteza, zwykłą sumą obu czynników, ale zupełnie nową jakością. Przyjęcie takiej hipotezy stawia w zupełnie innej perspektywie napis: „hic natus est Conradus”. Oto teraz narodził się Konrad. Więzień pisze na ścianie celi swoje nowe imię, ma więc świadomość, że dzieje się coś zupełnie niezwykłego; że Konrad, czyli on sam, obdarzony został ponadprzeciętną władzą i mocą.  Nie jest przypadkiem, że kwestia Ducha mówiącego o niezwykłej władzy człowieka pojawia się zaraz po „narodzinach” nowego bohatera przeznaczonego do wielkich dzieł. Jakich? Okaże się później.

                Prometeizm  Wielkiej Improwizacji?

                Porównajmy ze sobą dwa fragmenty:
                 
                                               Błąkać się w cudzoziemców, w nieprzyjaciół tłumie,
                                               Ja śpiewak, - i nikt z mojej pieśni nie zrozumie
                                               Nic – oprócz niekształtnego i marnego dźwięku.
                                                                                                              (Prolog)

                Oraz:

                                               Samotność – cóż po ludziach, czy-m śpiewak dla ludzi?
                                               Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,
                                               Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?
                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Poeta romantyczny widzi więcej i czuje bardziej niż zwykli śmiertelnicy. Oba fragmenty – jeden pochodzący z Prologu, drugi z Wielkiej Improwizacji – są do siebie zaskakująco podobne, zarówno pod względem problematyki, jak i poetyckiej frazy. Wieszcz jest samotny, gdyż głębie jego myśli i uczuć nie są rozumiane przez czytelników. Są również poza obszarem utrwalonej przez tradycję moralności. Konrad śpiewa pieśń, o której bez zbytniej przesady można powiedzieć, że „pachnie” siarką. Być może już tutaj odnajdziemy pierwsze ślady opętania.

                                               Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, -
                                                               Krew poczuła – spod ziemi wygląda –
                                               I jak upiór powstaje krwi głodna:
                                                               I krwi żąda, krwi  żąda, krwi żąda.
                                                                    Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga
                                                                    Z Bogiem i choćby mimo Boga!

                Dalej mowa jest o tym, że pieśń jak wampir musi gryźć rodaków, by zostali upiorami po to, żeby następnie gryźć ciało wroga, pić jego krew, a na końcu jego ciało przybić gwoździami i zstąpić razem z nim do piekła. Pieśń powstaje z grobu jak Upiór, jak samobójca Gustaw – podobieństwo to wręcz się narzuca.  Ksiądz Lwowicz upomina: „Konradzie, stój, dla Boga, to jest pieśń pogańska”. Przerażenie sługi bożego ma źródło w fakcie, że jedyną motywacją autora jest zemsta. Jeśli Bóg jest z nami, to dobrze, jeśli nie, to trudno. Pieśń to nie tyle pogańska, co szatańska. Zło manifestuje się w niej w tak jawny sposób, że żadne patriotyczne motywacje nie są w stanie go usprawiedliwić.
                Od momentu wydania Konrada Wallenroda toczyła się w Polsce dyskusja, czy z dużo mocniejszym wrogiem można walczyć metodami i sposobami nieetycznymi. Młodzi zobaczyli w tej powieści poetyckiej przede wszystkim apoteozę czynu, klasycy zaś usprawiedliwianie zdrady.  Konrad nieprzypadkowo jest imiennikiem swojego „starszego” kolegi. Jest znakiem kontynuacji misji zniszczenia wroga za wszelką cenę zgodnie z zasadą, że cel uświęca środki. Dobrze! Jednak Konrad posyła cały swój naród do piekła, by żądza zemsty mogła być zaspokojona. Ona to właśnie mąci autorowi pieśni rozum, ale, co ważniejsze, zabija elementarny instynkt moralny. Zło manifestuje się w Pieśni Konrada z całą otwartością i nie pozostawia żadnej wątpliwości co do stanu ducha jej autora. Ale wszak już Więzień przeczuwa, co się będzie działo w jego opętanej przez złego ducha duszy:

                                                               I myśl legnie zamknięta w duszy mojej cieniu,
                                                               Jako dyjament w brudnym zawarty kamieniu.
                                                                                                                             (Prolog)

                Wielka Improwizacja zostaje wygłoszona przez Konrada w noc wigilijną, w małej ciemnej celi. W taki dzień nawet więźniowie są razem, włącznie z Kapralem, który im towarzyszy. Wszyscy! Tylko nie Konrad. On w oddalonej celi daje się ponieść poetyckiemu szałowi, który ciemną klatkę przemienia w przestrzeń kosmiczną:

                                                                              Ja mistrz!
                                                               Ja mistrz wyciągam dłonie!
                                                               Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie
                                                     Na gwiazdach jak na szklanych harmoniki kręgach
                                                               To nagłym, to wolnym ruchem,
                                                               Kręcę gwiazdy moim duchem.
                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Poczucie osamotnienia w wigilijny wieczór, opętanie, odczuwanie potężnej mocy i władzy poprowadzą Konrada do konfrontacji z samym Bogiem. Ale zanim to nastąpi wciela się w rolę Demiurga, który na  nowo stwarza świat i nadaje mu swój porządek. Euforia  wygenerowana  przez spotęgowane wewnętrzne moce sprawia, że Konrad czuje się potężniejszy od Boga:


                                               Boga, natury godne takie pienie!
                                                               Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie.
                                                               Taka pieśń jest siła, dzielność,
                                                               Taka pieśń jest nieśmiertelność!
                               Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,
                               Cóż Ty większego mogłeś zrobić – Boże?
                                                                                              (Wielka Improwizacja)

Myśli wcielają się w słowa, słowa natomiast mają moc kreacyjną. Konrad podobnie jak Bóg stwarza wszechświat i nad nim panuje. Myśli to gwiazdy, uczucia to kosmiczne wichry. Zatem przestrzeń Wielkiej Improwizacji to mikrokosmos wnętrza Konrada. Ten wielki wzlot wieszcza jest naprawdę wędrówką do ostatecznych granic własnej duszy.
 Teoria mikrokosmosu była Mickiewiczowi znana. Oczytany w literaturze ezoterycznej, badał między innymi koncepcje Swedenborga, Saint- Martina, Angelusa Sillesiusa czy Boehmego. Najkrócej rzecz ujmując, teoria ta mówi, że wnętrze człowieka zbudowane jest tak samo jak otaczający nas zewsząd kosmos. Są w nas gwiazdy, planety, komety, wybuchają supernowe – umierają jedne, rodzą się inne. Pamiętajmy, że siły mentalne i psychiczne Konrada spotęgowane są obecnością w nim złego ducha (duchów?), dlatego też w owej podróży w głąb samego siebie z łatwością przebija się przez cienką skorupę świadomości, eksplorując takie pokłady własnej psychiki, o których istnieniu nie miał pojęcia. Konrad znajduje się w całkowicie mu obcym miejscu, ale jednak „własnym”. Intuicja poety podpowiada  „polskiemu Prometeuszowi”, że owa przestrzeń posiada szczególne właściwości. (…sam śpiewam w sobie/Śpiewam samemu sobie) Akt poetycki jest jednocześnie aktem stwórczym w najściślejszym tego słowa znaczeniu.  Bóg momentalnie pokochał to, co stwarzał, widział, „że dobre było”. Konrad pokochał to, co zobaczył w sobie, ponieważ był przekonany, że „zobaczona” rzeczywistość jest jego własnym dziełem. Stąd się bierze to pyszne stawianie na równi ze Stwórcą.[5]

                                               Jam się twórcą urodził:
                                               Stamtąd przyszły siły moje,
                                               Skąd do Ciebie przyszły Twoje,
                                               Boś i Ty po nie nie chodził:
                                                                              (Wielka Improwizacja)

Konrad wydaje się przekonany, że „świat” nie jest jego „psychiczną własnością”, ale właśnie jego dziełem, wywiedzionym  mocą poetyckiego szału.  Wzlot Konrada to jego euforyczna miłość, taki stan ducha, w którym wydaje się, że wszystko jest możliwe, nawet pojedynek z Bogiem. Transcendując  we wzlocie, osiąga Konrad pełnię istnienia.[6]
Wydaje się jednak, że Wielka Improwizacja nie jest aktem stwarzania, ale  aktem poznania. Jego wewnętrzny byt już istnieje! Wewnętrzny byt, który jest istnieniem.[7]

MONOLOG CZY DWUGŁOS?  (KONRAD SKOWANY)

Często interpretuje się Wielką Improwizację jako patriotyczny poryw nadwrażliwego młodzieńca, który tak ukochał własny naród i ojczyznę, że gotów był wyrwać władzę nad nim samemu Bogu, którego Konrad posądza o nieczułość. To zimny i wyrachowany klasyk.

                                               Kłamca, kto ciebie nazwał miłością,
                                               Ty jesteś tylko mądrością
                                                                              (Wielka Improwizacja)

To prawda! Ale poprzestawanie wyłącznie na takim wyjaśnieniu motywacji Konrada jest, moim zdaniem, niewystarczające. Nie zapominajmy o Gustawie, jeżeli to on właśnie opętał Więźnia. Motywy Gustawa są zdecydowanie odmienne. On, chcąc odmienić na wieczność zapisane mu losy, musi zburzyć istniejący, boski porządek świata. I musi się spieszyć! Wszak wydarzenie nazwane Wielką Improwizacją ma miejsce w wigilię Bożego Narodzenia. Gustaw ma czas do północy, bowiem później pojawi się na Ziemi Chrystus i ten boski porządek rzeczywistości zostanie utrwalony, a Gustaw będzie musiał, jak co roku, znów pojawić się na świecie by cierpieć.  Badacz Mickiewicza- Bogusław Dopart snuje na ten temat bardzo ciekawą uogólniającą refleksję:

…człowiek będący wybranym naczyniem Boga wdziera się w obszar wielkich tajemnic świata i, z braku należytego udoskonalenia duchowego, staje się narzędziem szatańskiej intrygi: Szatan chce przeciągnąć na swoją stronę Bożego wybrańca, a przez bunt i bluźnierstwa człowieka uosabiającego „nowe światło na ziemi” pobudzić Stwórcę do gniewu niszczącego cały świat stworzony. Toczy się wówczas podwójna walka duchowa – wewnętrzna, polegająca na zmaganiu władz duchowych bohatera i kosmiczna, jako że bohater duchowo uczestniczy w pojedynku nadprzyrodzonych potęg Dobra i Zła.

Konrad jako heglowska synteza jest jednocześnie i Więźniem , i Gustawem. Taka sytuacja rodzi poważne problemy z właściwym odczytaniem Wielkiej Improwizacji. Bo Konrad nie jest tylko polskim Prometeuszem, który wadzi się z Bogiem, wyzywa go na pojedynek, ponieważ nie może pogodzić się z niewolą własnego narodu. To także Gustaw, który też chce walczyć z Bogiem w imię własnych celów. Problem zatem z tym tekstem polega na jego niejednorodności. Improwizacja nie jest monologiem, ale dwugłosem. Jeśli będziemy czytać Wielką Improwizację jak monolog, nie wyjaśnimy wielu sprzeczności obecnych w tekście. Nie zamierzam dokonywać szczegółowej egzegezy ich wszystkich, ale zwrócę uwagę przynajmniej na jedną. Konrad mówi:

                                               Ja kocham cały naród!....
                                               …………………………………….
                                               Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,
                                               Chcę nim cały świat zadziwić,
                                                                              (Wielka Improwizacja)

Potrzebne jest spełnienie jednego warunku. Konrad musi od Boga otrzymać władzę (Daj mi rząd dusz!).  Konrad wie, czego chce:

                                               Jeśli mnie nad duszami równą władzę nadasz,
                                               Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył,
                                                                              (Wielka Improwizacja)

A jednocześnie kilka wierszy wcześniej mówi coś, co budzić może w uważnym czytelniku najwyższe zdumienie:

                                               Co ja zechcę, niech wnet zgadną,
                                               Spełnią, tym się uszczęśliwią,
                                               A jeżeli się sprzeciwią,
                                               Niechaj cierpią i przepadną
                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Nie można kochać narodu, chcieć jego dobra, cierpieć za miliony, a równocześnie zapowiadać, że będzie rządziło się w tyrański sposób. To w czym Konrad byłby lepszy od cara? Jak więc rozwiązać ów węzeł sprzecznych deklaracji?  Chyba tylko w ten sposób, że tylko z pozoru mówi to jedna osoba. Kiedy przez Konrada przemawia młody filomata, wówczas dominują treści o charakterze patriotycznym. Kiedy górę bierze Gustaw, wtedy w ustach Konrada pojawiają się słowa pychy, złości i agresji. Zastanówmy się, czy młody student mógłby wypowiedzieć słowa: Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę? Z całą pewnością nie! Natomiast Gustaw i owszem. Wszak nieśmiertelności już doświadczył.
                Problematyczna jest zatem ta miłość Konrada do własnego narodu. A to z kolei stawia w wątpliwość jego rzekomy prometeizm. Warunkiem miłości jest afirmacja świata takiego, jakim jest (postawa księdza Piotra, do którego jeszcze przyjdzie nam powrócić). Konrad jest buntownikiem; nie akceptuje nie tylko sytuacji, w jakiej znalazł się naród polski. On nie zgadza się z całym porządkiem rzeczywistości. Jest buntownikiem totalnym.

                                                                                              - Tak gardzę tą martwą budową,
                                                               Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić,
                                                               Żem nie próbował dotąd, czyli moje słowo
                                                               Nie mogłoby jej wnet zwalić.

                Postawa prometejska zakłada metafizyczny bunt. To prawda! Prometeusz walczy z Zeusem, ale kocha człowieka i chce jego dobra – daje mu ogień, uczy różnych rzemiosł, by człowiek mógł rywalizować z dzikimi zwierzętami, wyposażonymi w pazury. Miłości Konrada natomiast nie należy mylić z pragnieniem władzy totalitarnej (Daj mi rząd dusz!). O prawdziwej miłości bardzo pięknie pisał Karl Jaspers:

                „Ten, kto kocha, nie znajduje się na zewnątrz tego, co zmysłowe w zaświatach, lecz jego miłość jest nieproblematyczną obecnością transcendencji w immanencji, cudownym tu i teraz; zdaje się oglądać to, co nadzmysłowe. Egzystencja nie ma pewności swego transcendentalnie ugruntowanego bytu, nigdzie z wyjątkiem miłości!
Miłość to bezwarunkowa, bezzasadna afirmacja całej rzeczywistości i wola, aby istniało to, co istnieje; za pośrednictwem afirmacji tego, co skończone, dokonuje się pozytywne sensu absolutnego.
Miłość staje się decydującą instancją przeciw nihilizmowi, jako podstawa życia w obliczu nieskończoności. Miłość jest dana, jak łaska.

                O postawie Konrada można powiedzieć wszystko, ale nie to, że „za pośrednictwem afirmacji tego, co skończone” dokonuje pozytywnego uznania sensu absolutnego. Wręcz przeciwnie! Zatem postawę Konrada lepiej byłoby nazwać tytanizmem, bo jest pewna różnica semantyczna pomiędzy tymi terminami.
                                                              
                Wielka Improwizacja jest dlatego tekstem tak fascynującym i dynamicznym, że raz górę bierze patriotycznie nastawiony Więzień, raz Gustaw, który przemawia przez młodego studenta.  Są i takie fragmenty, które nie pozostawiają żadnej wątpliwości, kto mówi:

                                                               Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości wzrosłem;
                                                               Kiedyś mnie wydarł osobiste szczęście,
                                                               Na własnej piersi ja skrwawiłem pięście,
                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Czy nie ma tutaj mowy o samobójstwie? Kto skrwawił pięści na własnej piersi? Gustaw!!!
                Gdyby to był tylko dwugłos, sprawa byłaby w miarę prosta. Wystarczyłoby dokonać zabiegu polegającego na przypisaniu konkretnych fragmentów albo Gustawowi, albo bezimiennemu studentowi. Rzecz jednak w tym, że Konrad jest syntezą heglowską, a więc jego osobowość jest zupełnie nową jakością, niesprowadzalną ani do osobowości Gustawa, ani młodego filomaty. Tekst jest monologiem, bo wypowiada go jedna osoba – Konrad. Jednak fakt, że spotykają się w nim sprzeczne tendencje i cele każą nam monologiczność Wielkiej Improwizacji zakwestionować.
                 Podobnie jak w Prologu i w Wielkiej Improwizacji pojawiają się istoty nadprzyrodzone, nazwane przez Mickiewicza Głosami. Te z prawej strony próbują ratować Konrada (Brońmy go, brońmy), te z lewej chcą go pogrążyć (Orły w hydrę!/Oczy mu wydrę./Do szturmu dalej!) Głosy to Anioły i Diabły – metafizyczne upersonifikowane siły, które walczą o duszę bohatera. Ich walka dowodzi, że Konrad jest bardzo ważnym elementem kosmicznego porządku. To ten, który w przyszłości ma zrealizować jakąś szczególnie ważną misję. Głosy obiektywizują wydarzenie Wielkiej Improwizacji, bowiem są elementami przestrzeni zewnętrznej wobec przestrzeni wewnętrznej Konrada. W związku z tym Głosy doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje z bohaterem, a o czym on nie ma pojęcia.
                Jest taki stary gnostycki mit mówiący o tym, że najwyższy Bóg (Abraksas) chcąc światu podarować iskrę swojej obecności, zastanawiał się, w jaki sposób ukryć się przed człowiekiem, żeby być pewnym, że tenże Go  nie odnajdzie i nie zbruka. Paradoksalnie najbezpieczniejszym miejscem był sam człowiek. Abraksas postanowił ukryć się w najgłębszych otchłaniach ludzkiej duszy, ukryć iskrę swojej boskiej obecności. Istnieje jeszcze wyższe piętro wyżej wspomnianego paradoksu. Człowiek okazał się być dla Boga zagrożeniem, dlatego otrzymał boski wymiar egzystencji.  Warunkiem zbawiania zatem nie jest ani wiara, ani dobre uczynki tak jak jest w soteriologii chrześcijańskiej, ale poznanie lub rozpoznanie. Człowiek musi najpierw dotrzeć do iskry boskiej, uświadomić sobie jej obecność, a następnie iskrę tę rozdmuchać do postaci płomienia Bożej mądrości. Wówczas dokonuje się przebóstwienie ludzkiej natury.
                W Wielkiej Improwizacji słowo iskra pojawia się sześć razy. Wydaje się, że nie jest to przypadek. Po raz kolejny daje znać o sobie niezwykła intuicja Konrada. Eksploracja głębi własnej duszy (proces przebiegający poza świadomością) kończy się dotarciem do iskry, czyli do Boga. To zaiste niesamowite doświadczenie. Konradowi wydaję się, że w swojej kosmicznej wędrówce dociera do granic, „gdzie graniczą Stwórca i natura”. I rzeczywiście dociera, ale do granic własnej duszy. Sądząc, że operuje w przestrzeni kosmicznej, doświadcza empireum swojej mocy:

                                                               Dziś mój zenit, moc moja dzisiaj się przesili,
                                                               Dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny;
                                                               Dziś jest chwila przeznaczona,
                                                               Dziś najsilniej wytężę duszy mej ramiona –
                                                                              To jest chwila Samsona,
                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                 Konrad, decydując się na walkę z Bogiem, nie wie, że walczy z samym sobą; nie wie, że pragnąc pokonać Boga, niszczy samego siebie.


                EGZORCYZMY KSIĘDZA PIOTRA (KONRAD UWOLNIONY)


                Kapral, który zdobył doświadczenie wojenne na różnych frontach i  wielu bitwach oraz w, w związku z tym, widział dużo zła i cierpienia. Twarz umarłego żołnierza wskazuje, czy po tamtej stronie będzie „święty czy przeklęty”. Czoło i wzrok Konrada wskazuje, według Kaprala, na to drugie.
                Ostatnie słowa Wielkiej Improwizacji mogłyby potwierdzać hipotezę, że jednym z aspektów polifoniczności tego tekstu, jest głos Gustawa próbującego wyrwać się ze straszliwego wyroku losu, każącemu Upiorowi co roku powracać na ziemię. Ale żeby się wyrwać, musi zniszczyć istniejący, boski porządek świata. W tej ostatniej kwestii dochodzi jednak do unifikacji głosu. Końcowe słowa monologu:

                                               Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:
                                               Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia:
                                               Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale…


wypowiada Konrad. Diabeł-Upiór chce i musi w ten sposób pogrążyć filomatę, chce zawlec jego duszę do piekła. Niecierpliwość diabła sprawia jednak, że tego kluczowego dla dalszego losu Konrad tenże nie wypowiada. Kwestię kończy diabeł. Gdyby jednak słowo „car ” wyszło z ust nieszczęsnego więźnia, etyczny porządek świata zostałby odwrócony. Pamiętajmy bowiem, że władca Rosji był w ujęciu Mickiewicza ucieleśnieniem i historycznego, i metafizycznego zła. „Pierwszy z lewej” ruga swojego kompana:

                                                                                              Ty bestyjko głupia!
                                               Nie pomogłeś mu słowo ostatnie wyrzygnąć,
                                               Jeszcze o jeden stopień w dumę go podźwignąć!
                               Chwila dumy – ta czaszka już byłaby trupia.
                               Być tak blisko tej czaszki! i nie można deptać!
   &a ---
Jan stasica
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Estetyczne szaleństwo bohatera "Lalki" B. Prusa


Estetyczne szaleństwo bohatera "Lalki" B. Prusa

Autorem artykułu jest Jan Stasica

Jest to esej krytycznoliteracki, w którym próbuję zinterpretować uczucie Stanisława Wokulskiego w kategoriach filozofii Sorena Kierkegaarda.
 ESTETYCZNE SZALEŃSTWO BOHATERA „LALKI”


Mówi się czasem, że piękno przyprowadza do szaleństwa. Nie ma w tym żadnej przesady. Szaleństwo pojawia się zawsze tam, gdzie doświadczenie jest większe i głębsze niż pojemność ducha ludzkiego. A piękno – i to właśnie piękno spotkanego człowieka – bywa większe niż ludzkie możliwości percepcji.

                                   (J. Tischner „Filozofia dramatu”)



            Doświadczenie miłości w przypadku Stanisława Wokulskiego było większe i głębsze niż pojemność ludzkiego ducha. Namówiony przez Rzeckiego, który widział, w jakim stanie  znajduje się jego przyjaciel, idzie do teatru. W zasadzie w tym stanie, który można by nazwać melancholijną rozpaczą, było mu obojętne, gdzie idzie i czy w ogóle gdziekolwiek pójdzie. W teatrze zobaczył Izabelę i to było doświadczenie graniczne. Bohater ogarnia całkowicie nową przestrzeń, a raczej to przestrzeń jego ogarnia. Ośrodkiem krystalizacji nowego doświadczenia jest Izabela Łęcka.
            Dla Wokulskiego panna Łęcka nie jest po prostu kobietą, w której się zakochał. Jest dla niego archetypicznym dopełnieniem. Jest materializacją wszystkiego, co w Wokulskim największe i najpiękniejsze. Bohater wkracza w estetyczne stadium swego życia – możemy powiedzieć za Kierkegaardem. Pamiętajmy o anturażu. Rozświetlony teatr, piękne kreacje, atmosfera świątyni sztuki. I oto w tej koronie pojawia się perła. Świeci jaśniej od wszystkich świateł. W tej inicjalnej przestrzeni musiało wydarzyć się coś zupełnie wyjątkowego. Tu i teraz rzeczywistość objawiła się w się w tych wymiarach, które na co dzień są człowiekowi niedostępne. Rozpacz nagle ulatnia się i przestaje kąsać serce, melancholia rozwiewa się jak dym na wrzosowisku.
            Bohater „Lalki” żył, od kiedy my czytelnicy go pamiętamy, w egzystencjalnym mroku. Toksyczny ojciec, dla którego sensem życia stał się proces z sąsiadem, upokorzenia jakie znosił w winiarni u Hopfera, pragnienie studiowania, walka w powstaniu styczniowym, zesłanie na Syberię; potem nieudane małżeństwo z Małgorzatą, wdową po Minclu. Zabijana dzień po dniu nadzieja, gasnący entuzjazm, zdychająca w lasach a potem na syberyjskim mrozie radość życia. I wówczas, kiedy zaczynamy wierzyć w fatalizm, dzieje się coś, co przewraca do góry nogami dotychczasowy bieg naszego istnienia. Po raz kolejny okazuje się, jak nieprzewidywalny jest los i jak pełna niespodzianek ludzka dusza. W chwili gdy ujrzał Izabelę, Wokulskiemu mogło wyrwać się: „Ach! Więc to tak!”
            Według Sorena Kierkegaarda stadium estetyczne poprzedza stadium etyczne. Taki jest po prostu egzystencjalny porządek rzeczy. Problem bohatera „Lalki” polega na tym, że w jego przypadku porządek ten został odwrócony. Odkrywca powinności staje się odkrywcą piękna. Piękna, które należało wydobyć, by ujrzało światło dzienne. Tylko odkrywca o tym wie.
            Szaleństwo Wokulskiego polegało na – by użyć tu Norwidowskiego terminu – nie-w-czesności. Nie można bowiem nieustannie, dzień po dniu, zamrażać serca, tłumiąc jego porywy względnie wysyłać go na pustynię duchowości, lokując na pierwszym miejscu etyczne aspekty życia. Wcześnie czy później serce upomni się o swoje prawa. Im później, tym groźniejsze będą następstwa. Szuman – przyjaciel Wokulskiego – dokonuje bardzo trafnej analizy psychologicznej takiego stanu rzeczy.

            Tysiąc centnarów śniegu, rozdzielonego na płatki, tylko przysypują ziemię nie szkodząc najmniejszej trawce; ale sto centnarów śniegu zbitych w jedną lawinę burzy chałupy i zabija ludzi. Gdyby Wokulski kochał się przez całe życie co tydzień w innej, wyglądałby jak pączek, miałby swobodną myśl i mógłby zrobić wiele dobrego na świecie. Ale on, jak skąpiec, gromadził kapitały sercowe, no i widzimy skutek tej oszczędności. Miłość jest wtedy piękną, kiedy ma wdzięki motyla; ale gdy po długim letargu obudzi się jak tygrys, dziękuję za zabawę!...

            Zakochać się po raz pierwszy grubo po czterdziestce jest rzeczywistym szaleństwem. Mężczyzna naznaczony ciężkimi doświadczeniami życiowymi, zmęczony i zgorzkniały, czuje, reaguje i zachowuje się jak nastolatek. Droga Wokulskiego, romantyka miłości, zaczyna się od emocjonalnego pęknięcia. I ta emocjonalna schizofrenia pogłębia się z każdym dniem.
            Posługując się terminologią Junga, można stwierdzić, że siła Erosa objawiła się w całej pełni, kiedy bohater kroczył już drogą Tanatosa. Zaowocowało to neurozą o charakterze regresywnym. Wokulski powrócił do stanu właściwego nastolatkowi, z tendencją do popełniania wszystkich błędów, które się wówczas popełnia. Owszem, pracował, prowadził interesy, zakładał spółki, ale nie było to jego właściwe życie psychiczne. Sam Wokulski konstatował, że to wszystko było dalekie i obce. Nie twórcza siła psychiki była w to zaangażowana, lecz wcześniej wypracowane nawyki umożliwiające radzenie sobie z czynnościami, pozostającymi poza całością psychiki.
            Droga Tanatosa to droga przygotowania do śmierci. Psychika przygotowuje człowieka do uporania się z tą sytuacją graniczną. Zakłócenia rodzą neurozy, jednak pojawienie się na tej drodze twórczej siły Erosa powoduje zakłócenia fundamentalne. To tak jakby w człowieku zderzyły się ze sobą dwie gigantyczne siły, wobec których możliwości jednostki są znikome. Miażdżone są wszelkie struktury, będące wynikiem dotychczasowych doświadczeń; zanikają wewnętrzne relacje, ciemnieją światła oświetlające drogi umysłu. Niemożliwe staje się odnalezienie żadnego wewnętrznego drogowskazu. To stan, którego istotę trafnie ujął Dante, mówiąc, że „pośrodku drogi żywota w ciemnym znalazł się lesie”. W tych dramatycznych okolicznościach należy szukać punktu oparcia dla psychiki na zewnątrz. Znamiennym jest fakt, iż w pierwszym i w drugim przypadku takim punktem oparcia staje się kobieta.
            Dzieje się tak dlatego, że kobieta jest zewnętrzną manifestacją animy, czyli duszy mężczyzny. Dramatyczne poszukiwanie drogi, która wywiodłaby z ciemnego lasu, staje się psychicznym priorytetem. Rzecz jednak w tym, że akt poszukiwania ma charakter nieświadomy – jego znaczenie na poziomie świadomości może być już inne. Mówiąc inaczej, niekoniecznie musi być rozumiany fakt, iż ukochana kobieta nie jest niczym innym niż zewnętrzną projekcją duszy-animy. Droga do kobiety jest drogą wiodącą do siebie; powrotną drogą umożliwiającą scalenie psychiki. Dlatego też tak ogromne jest pragnienie zdobycia kobiety. Dante podejmuje nawet wędrówkę po zaświatach, by odszukać swą Beatrycze. Wokulski – prawdopodobnie – gdyby musiał, też by to uczynił. Ogromna jest presja indywidualnej podświadomości. Izabela Łęcka i Beatrycze są postrzegane przez adoratorów w kontekście tego, co największe i najpiękniejsze w nich samych. Obie stają się w sensie Jungowskim symbolami, czyli ucieleśnionymi archetypami.
            Odkrycie a później zdobycie ukochanej jawi się jako warunek sine qua non dopełnienia (resp.) zharmonizowania całości psychiki indywidualnej. Dlatego odkrywca piękna drugiego człowieka zawsze jest tylko jeden. Dopuszczamy możliwość, że panna Izabela była obiektywnie ładna i mogła się mężczyznom podobać, ale bóstwem była jedynie dla Wokulskiego. Zacytujmy fragment, który trafnie oddaje jego stosunek do Łęckiej:

            Już zrozumiał, że nie należy do siebie, że wszystkie jego myśli, uczucia i pragnienia, wszystkie zamiary i nadzieje przykute są do tej jednej kobiety. Gdyby ona umarła, nie potrzebowałby się zabijać; jego dusza sama odleciałaby za nią jak ptak (podkreślenie moje – J. S.), który tylko chwilę odpoczywa na gałęzi. Zresztą nawet nie mówił z nią o miłości, jak nie mówi się o ciężarze ciała albo o powietrzu, które człowieka napełnia i ze wszystkich stron otacza. Jeżeli w ciągu dnia wypadło mu pomyśleć o czym innym niż o niej, wstrząsał się ze zdumieniem jak człowiek, który cudem znalazłby się w nieznanej sobie okolicy.
Nie była to miłość, ale ekstaza.

            Wokulski intuicyjnie chwyta podobieństwo Izabeli do jego własnej duszy, jednak rozsądek, będący emanacją racjonalnej natury, nie pozwoli pewnej granicy przekroczyć, tj. utożsamić Izabeli z animą. Jeżeli przeanalizować ten fakt w kategoriach  pełni i braku, Izabela Łęcka jawić się będzie jako dopełnienie fizyczne i duchowe. Bardziej jednak duchowe, ponieważ Wokulski pyta Szumana, swego przyjaciela, czy można kochać kobietę, nie pożądając jej. Aspekt fizyczny schodzi tutaj wyraźnie na drugi plan, choć przecież bohater zauroczony jest pięknem Izabeli. Dla niego najważniejsze jest przebywanie w obecności Izabeli, poczucie, że jest blisko niego. Czuł się szczęśliwy przede wszystkim  w Zasławku.

            Podczas (…) wodnych przejażdżek, a także podczas spacerów w parku i zawsze, gdy byli razem, czuł jakiś niezmierny spokój, jakby cała dusza jego i cała ziemia od wschodnich do zachodnich kresów napełniona była ciszą, wśród której nawet turkot wozu, szczekanie psa albo szelest gałęzi wypowiadały się w cudownie pięknych melodiach. Zdawało mu się, że już nie chodzi, lecz pływa  w oceanie mistycznego odurzenia, że już nie myśli, nie czuje, nie pragnie, tylko kocha.

            Wszechogarniająca harmonia świata jest emanacją spokoju jego duszy. Bliskość kochanki uciszała sercowe burze, emocjonalne tornada i wichry namiętności. Aura duchowa, towarzysząca bohaterowi w Zasławku, była efektem przebywania obojga w jednej przestrzeni. Zapomniana, względnie utracona część duszy, którą panna Izabela ucieleśniała, zostaje odzyskana, brak – wypełniony, psychika bohatera na powrót staje się jednością.
            Kończy się szaleństwo – rodzi się piękna afirmacja świata.

 autor - Jan Stasica
--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl