Sunday, November 30, 2014

Waris Dirie: kontrowersyjne wyznanie miłości




Autor: Iwona Głowacka

Waris Dirie, była modelka i bojowniczka o prawa kobiet, w książkach i udzielanych wywiadach podzieliła się już tyloma sekretami i traumatycznymi przeżyciami, że aż trudno uwierzyć, że coś jeszcze nie zostało powiedziane. Okazuje się, że znalazła temat na czwartą odsłonę wspomnień zatytułowaną  „List do matki. Wyznanie miłości.”

Z somalijskiej pustyni na światowe wybiegi i salony mody. Uciekając przed przymusowym małżeństwem Waris Dirie porzuciła surowe życie nomadów na rzecz osiągnięć zachodniej cywilizacji. W Europie odniosła zawodowy i finansowy sukces. Sława modelki pomogła jej nagłośnić okaleczający fizycznie i psychicznie rytuał obrzezania kobiet, któremu sama została poddana jako kilkuletnia dziewczynka. Jej wspomnienia spisane w książce „Kwiat pustyni” (wyd. 1998) okazały się wydawniczym sukcesem. Zachęcona przychylną reakcją czytelników kontynuowała pisarską przygodę publikując kolejno „Córkę nomadów” i „Przełamać tabu.”
Inspiracją do napisania czwartej w dorobku książki było pierwsze od dekady spotkanie z matką, której kilkutygodniowa wizyta w Wiedniu okazała się pasmem rozczarowań i kłótni, przyczyniając się do pogłębienia osobistych problemów byłej modelki. „List do matki” jest oskarżycielską odpowiedzią na zarzuty wysuwane podczas wiedeńskich sporów przez matkę i rodzeństwo autorki. Daleko mu do zapowiadanego we wstępie wyznania miłości.
Waris Dirie z przeniesionego w 2009 roku na ekran „Kwiatu pustyni” to współczesny Kopciuszek. Rola ambasadorki ONZ walczącej o wprowadzenie zakazu obrzezywania kobiet wydaje się szczęśliwym zwieńczeniem wędrówki ku lepszemu życiu. Waris Dirie z wydanego w Polsce w tym samym roku „Listu do matki” to przepełniona żalem, nieradząca sobie z samą sobą czterdziestolatka, wyjątkowo krytyczna i całkowicie bezsilna wobec konserwatyzmu najbliższych. Po ponad dwudziestu lat życia w Europie i Ameryce nie ma wątpliwości, że klanowe, koczownicze społeczeństwo Somalii jest reliktem przeszłości kultywującym szkodliwe obyczaje i dyskryminujące praktyki, ukryte pod płaszczykiem muzułmańskich nakazów religijnych. Gloryfikowana we wspomnieniach matka okazuje się być ucieleśnieniem afrykańskiej, tradycyjnej obyczajowości, opartej na zabobonach i ludowych mądrościach. „Nigdy nie podawałam ręki białemu mężczyźnie. Każdy wie, że można się w ten sposób zarazić „biała chorobą”. I stać się biała!” (s.76) oznajmia tuż po przybyciu do Europy.
Na forum międzynarodowym Waris walczy o prawa kobiet, których znaczenia nie pojmuje jej własna rodzina. Dla najbliższych jest zeuropeizowaną i zlaicyzowaną outsiderką, do której zwracają się po pomoc i pieniądze, ale nie widzą powodu, aby wysłuchiwać jej racji. Konfrontacja z matką obnaża jej słabości, porywczość i rozchwianie emocjonalne. Zmienia z wojowniczki w dziewczynkę żebrzącą o miłość, matczyną dumę i zrozumienie.
Książki Dirie to nie rodzaj pisarstwa, po który sięga się ze względu na literacki kunszt. W przypadku poprzednich książek o ich popularności decydowała poruszana tematyka. Tym razem dużo mniej tu Afryki, więcej zmagań z własnymi demonami. Powracają pewne wyeksploatowane do granic czytelniczych możliwości wątki i sformułowania krążące wokół FGM (ang. female genital mutilation), dlatego nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w „Liście do matki” brak świeżości i nowatorstwa. Autorka nie oszczędziła też sobie i czytelnikom popularnego w ostatnim czasie, choć niewiele wnoszącego do tej konkretnej historii, utyskiwania na zachodnią pomoc humanitarną. Najwyraźniej uznała, że jako Afrykanka i w tej sprawie powinna zabrać głos.
Na szczęście kolejna cześć autobiografii Somalijki to przede wszystkim wiarygodnie opisana relacja matki i córki, które rozdzieliła pokoleniowa, kulturowa i cywilizacyjna przepaść. To również ekshibicjonistyczna spowiedź osoby, która na co dzień zmaga się z samotnością, poczuciem wykorzenienia i nałogami. I choć ciągłe przeprowadzki tłumaczy naturą somalijskiej koczowniczki stęsknionej za Afryką, to w jej neurotycznej opowieści po raz pierwszy Europejka może przejrzeć się jak w lustrze.
 Książka "List do matki. Wyznanie miłości" ukazała się w Polsce w 2009 roku nakładem wydawnictwa Świat Książki.

Zapraszam na http://afrykanskapasja.blogspot.com
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Saturday, November 29, 2014

Polifonia "Wielkiej Improwizacji"


Polifonia "Wielkiej Improwizacji"


Autor: Jan Stasica

Jest to próba oryginalnego ujęcia struktury wypowiedzi w Wielkiej Improwizacji. Autor stara się przybliżyć koncepcję, która legła u podstaw ezoterycznej interpretacji tej sceny.

                                   POLIFONIA WIELKIEJ IMPROWIZACJI


            Kim tak naprawdę jest Konrad i dlaczego w Prologu występuje jako Więzień. Dlaczego Mickiewicz nie wyposażył go ani w imię ani w nazwisko? Może dlatego, że wtedy nie był jeszcze Konradem. To zapewne jeden z filomatów skazanych w procesie Nowosilcowa, nadwrażliwy poeta, który funkcjonuje na granicy jawy i snu, budząc się i zasypiając na przemian. Jego wizjom towarzyszą Anioł i Duchy. Przeznaczony do wielkich zadań, jest prorokiem, głosem Boga i dlatego naznaczony zostaje także cierpieniem. Wielkość i cierpienie zawsze idą ze sobą w parze. Posłuchajmy, jaki jest punkt widzenia Anioła:

                                               My uprosiliśmy Boga,
                                               By cię oddał w ręce wroga.
                                               Samotność mędrców mistrzyni.
                                               I ty w samotnym więzieniu,
                                               Jako prorok na pustyni,
                                               Dumaj o swym przeznaczeniu.

            Już jako dziecko doświadczał niezwykłych wojaży, kiedy na prośbę zmarłej matki anioł prowadził je w przestrzeń, gdzie wieczność świeci. Sen wyparował po przebudzeniu, ale został utrwalony w głębi duszy. Jest chłopiec jednocześnie zarażony jakimś nieokreślonym złem lub, mówiąc inaczej, potencjalnie przygotowany na jego interioryzację. Warto w tym miejscu przywołać jeszcze jedną tajemniczą kwestię Anioła:

                                               I pamiątki wyższych światów
                                               W głąb ciągnąłeś, jak kaskada,
                                               Gdy w podziemną przepaść wpada,
                                               Ciągnie liście drzew  i kwiatów.

                Widać zatem, że psychika Więźnia od zarania funkcjonowała na granicy świadomości i podświadomości, świata i zaświatów, szczęścia i cierpienia, dobra i zła. Anioł (Stróż – jak się domyślamy) często nie miał śmiałości Ku niebieskiej wracać stronie, by nie spotkać matki dziecięcia,  oszczędzić jej zmartwień. Egzystencja Więźnia konstytuuje się w jej graniczności. On sam zdaje sobie z tego niejasno sprawę, stąd jego niezwykłe intuicje. Czuje, że nauka nie dociera do prawdy, ponieważ bada jedynie świat zjawisk, nie dociera, mówiąc językiem Kanta, do rzeczy samej w sobie.[1] Nauka nie bada fenomenu snu, który jest „życiem duszy”[2] (Mędrcy mówią, że sen jest tylko przypomnienie -/Mędrcy przeklęci!).  Nauka wreszcie nie obejmuje przestrzeni wyobraźni, która dla wieszcza jest epifanią prawdy najwyższej. Graniczność – elementarne doświadczenie egzystencjalne Więźnia – otwiera możliwość syntetyzowania wielu wymiarów rzeczywistości: świata realnych zjawisk, przestrzeni wyobraźni i, leżącego za jej granicami, marzenia. Więzień znajduje się w takim stanie ducha, kiedy cierpienie i udręka prowadzą do jakiegoś szczególnego uniesienia, które sprawia, że niepoznawalne jest intuicyjnie uchwytne, a to co jest poza granicami doświadczenia objawia się jako niezwykle silne przeczucie. Nadzmysłowy świat to domena duchów, które, jak w klasycznym moralitecie, walczą o myśli i uczucia człowieka. Co więcej, żywią się nimi. Człowiek ma nad duchami władzę, choć nie zdaje sobie z tego sprawy:
                                               Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!  
                                               Kiedy myśl  w twojej głowie, jako iskra w chmurze,
                                               Zabłyśnie niewidzialna, obłoki  zgromadza
                                               I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze;
                                               Gdybyś wiedział, że ledwie jedną myśl rozniecisz,
                                               Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły,
                                               Tak czekają twej myśli - szatan i anioły;

                Myśli i uczucia przekładają się na czyn w świecie doczesnym, zwłaszcza w sytuacji granicznej, a w takiej znajdował się Więzień. Karl Jaspers ujął to w sposób następujący: „Każde działanie pociąga za sobą następstwa, o których działający nie wiedział”. A ponieważ nie wiedział, wchodzi on automatycznie w obszar tragiczności. Tragiczność i wolny czyn uwikłane są we wzajemne zależności.[3] 
                I tak oto dochodzimy do najbardziej zdumiewającego momentu „psychomachii”  Więźnia. Chodzi  mianowicie o dwa napisy na ścianie celi. Pierwszy: D.O.M. GUSTAVUS OBIIT M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS. I drugi:  HIC NATUS EST CONRADUS M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS.
Skąd się wziął nagle Gustaw – bohater IV części – w więziennej celi? Dlaczego umarł, skoro nie był człowiekiem, ale Upiorem? Cielesny  Gustaw zmarł, popełniwszy samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości do pięknej Pastereczki. Upiory zaś nie umierają.[4]
                Przypomnijmy! Upiór corocznie wstaje z grobu w nocy z 1 na 2 listopada, by przez cztery niedziele cierpieć i znosić udręki, przed którymi chciał uciec w samobójstwo. Był na obrzędzie Dziadów, gdzie zobaczył swoją ukochaną; był u księdza – swojego nauczyciela – u którego odbył symboliczną spowiedź, podzieloną na trzy godziny: miłości, rozpaczy i przestrogi. Po odbyciu corocznej kary, wraca z końcem listopada do krainy Upiorów, czyli, jak przypuszczamy, do chrześcijańskiego piekła (eschatologicznej przestrzeni samobójców). Nie byłoby zatem nic dziwnego w tym, gdyby Gustaw chciał przerwać  zaklęty krąg powrotów Żyda – wiecznego tułacza.
                W wielu religijnych doktrynach (również chrześcijańskiej) pojedynczy los człowieka można odmienić wyłącznie w cielesnej egzystencji. Poza ciałem nie ma już takiej możliwości, zwłaszcza jeśli skazanym się jest na wieczne potępienie.
                Ośmielmy się postawić zatem następującą hipotezę: Upiór nie wraca do grobu po czterech tygodniach, lecz wciela się w jakiegoś nieszczęśnika; w kogoś, kto byłby łatwym celem, np. poeta, z natury wrażliwy i zbuntowany. Wówczas  eschatologiczny determinizm przestałby działać. Upiór zyskuje ciało człowieka, a ciało z kolei staje się narzędziem zmiany przeznaczenia. A zatem nie mamy tutaj  do czynienia – jak twierdzi część  badaczy – z symboliczną przemianą romantycznego kochanka w bojownika o sprawę narodową. Zachodzi tu proces o wiele bardziej skomplikowany.
                Jeżeli spróbujemy zinterpretować to, co się stało w celi Więźnia w kontekście Heglowskiej dialektyki, będziemy mogli zaobserwować bardzo ciekawą triadę. Gdyby przyjąć, że tezą jest bezimienny Więzień, a antytezą Gustaw, którego imię pojawia się na ścianie celi, to syntezą będzie nie kto inny jak Konrad. Nie jest on, podobnie jak heglowska synteza, zwykłą sumą obu czynników, ale zupełnie nową jakością. Przyjęcie takiej hipotezy stawia w zupełnie innej perspektywie napis: „hic natus est Conradus”. Oto teraz narodził się Konrad. Więzień pisze na ścianie celi swoje nowe imię, ma więc świadomość, że dzieje się coś zupełnie niezwykłego; że Konrad, czyli on sam, obdarzony został ponadprzeciętną władzą i mocą.  Nie jest przypadkiem, że kwestia Ducha mówiącego o niezwykłej władzy człowieka pojawia się zaraz po „narodzinach” nowego bohatera przeznaczonego do wielkich dzieł. Jakich? Okaże się później.

                Prometeizm  Wielkiej Improwizacji?

                Porównajmy ze sobą dwa fragmenty:
                 
                                               Błąkać się w cudzoziemców, w nieprzyjaciół tłumie,
                                               Ja śpiewak, - i nikt z mojej pieśni nie zrozumie
                                               Nic – oprócz niekształtnego i marnego dźwięku.
                                                                                                              (Prolog)

                Oraz:

                                               Samotność – cóż po ludziach, czy-m śpiewak dla ludzi?
                                               Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,
                                               Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?
                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Poeta romantyczny widzi więcej i czuje bardziej niż zwykli śmiertelnicy. Oba fragmenty – jeden pochodzący z Prologu, drugi z Wielkiej Improwizacji – są do siebie zaskakująco podobne, zarówno pod względem problematyki, jak i poetyckiej frazy. Wieszcz jest samotny, gdyż głębie jego myśli i uczuć nie są rozumiane przez czytelników. Są również poza obszarem utrwalonej przez tradycję moralności. Konrad śpiewa pieśń, o której bez zbytniej przesady można powiedzieć, że „pachnie” siarką. Być może już tutaj odnajdziemy pierwsze ślady opętania.

                                               Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, -
                                                               Krew poczuła – spod ziemi wygląda –
                                               I jak upiór powstaje krwi głodna:
                                                               I krwi żąda, krwi  żąda, krwi żąda.
                                                                    Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga
                                                                    Z Bogiem i choćby mimo Boga!

                Dalej mowa jest o tym, że pieśń jak wampir musi gryźć rodaków, by zostali upiorami po to, żeby następnie gryźć ciało wroga, pić jego krew, a na końcu jego ciało przybić gwoździami i zstąpić razem z nim do piekła. Pieśń powstaje z grobu jak Upiór, jak samobójca Gustaw – podobieństwo to wręcz się narzuca.  Ksiądz Lwowicz upomina: „Konradzie, stój, dla Boga, to jest pieśń pogańska”. Przerażenie sługi bożego ma źródło w fakcie, że jedyną motywacją autora jest zemsta. Jeśli Bóg jest z nami, to dobrze, jeśli nie, to trudno. Pieśń to nie tyle pogańska, co szatańska. Zło manifestuje się w niej w tak jawny sposób, że żadne patriotyczne motywacje nie są w stanie go usprawiedliwić.
                Od momentu wydania Konrada Wallenroda toczyła się w Polsce dyskusja, czy z dużo mocniejszym wrogiem można walczyć metodami i sposobami nieetycznymi. Młodzi zobaczyli w tej powieści poetyckiej przede wszystkim apoteozę czynu, klasycy zaś usprawiedliwianie zdrady.  Konrad nieprzypadkowo jest imiennikiem swojego „starszego” kolegi. Jest znakiem kontynuacji misji zniszczenia wroga za wszelką cenę zgodnie z zasadą, że cel uświęca środki. Dobrze! Jednak Konrad posyła cały swój naród do piekła, by żądza zemsty mogła być zaspokojona. Ona to właśnie mąci autorowi pieśni rozum, ale, co ważniejsze, zabija elementarny instynkt moralny. Zło manifestuje się w Pieśni Konrada z całą otwartością i nie pozostawia żadnej wątpliwości co do stanu ducha jej autora. Ale wszak już Więzień przeczuwa, co się będzie działo w jego opętanej przez złego ducha duszy:

                                                               I myśl legnie zamknięta w duszy mojej cieniu,
                                                               Jako dyjament w brudnym zawarty kamieniu.
                                                                                                                             (Prolog)

                Wielka Improwizacja zostaje wygłoszona przez Konrada w noc wigilijną, w małej ciemnej celi. W taki dzień nawet więźniowie są razem, włącznie z Kapralem, który im towarzyszy. Wszyscy! Tylko nie Konrad. On w oddalonej celi daje się ponieść poetyckiemu szałowi, który ciemną klatkę przemienia w przestrzeń kosmiczną:

                                                                              Ja mistrz!
                                                               Ja mistrz wyciągam dłonie!
                                                               Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie
                                                     Na gwiazdach jak na szklanych harmoniki kręgach
                                                               To nagłym, to wolnym ruchem,
                                                               Kręcę gwiazdy moim duchem.
                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Poczucie osamotnienia w wigilijny wieczór, opętanie, odczuwanie potężnej mocy i władzy poprowadzą Konrada do konfrontacji z samym Bogiem. Ale zanim to nastąpi wciela się w rolę Demiurga, który na  nowo stwarza świat i nadaje mu swój porządek. Euforia  wygenerowana  przez spotęgowane wewnętrzne moce sprawia, że Konrad czuje się potężniejszy od Boga:


                                               Boga, natury godne takie pienie!
                                                               Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie.
                                                               Taka pieśń jest siła, dzielność,
                                                               Taka pieśń jest nieśmiertelność!
                               Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,
                               Cóż Ty większego mogłeś zrobić – Boże?
                                                                                              (Wielka Improwizacja)

Myśli wcielają się w słowa, słowa natomiast mają moc kreacyjną. Konrad podobnie jak Bóg stwarza wszechświat i nad nim panuje. Myśli to gwiazdy, uczucia to kosmiczne wichry. Zatem przestrzeń Wielkiej Improwizacji to mikrokosmos wnętrza Konrada. Ten wielki wzlot wieszcza jest naprawdę wędrówką do ostatecznych granic własnej duszy.
 Teoria mikrokosmosu była Mickiewiczowi znana. Oczytany w literaturze ezoterycznej, badał między innymi koncepcje Swedenborga, Saint- Martina, Angelusa Sillesiusa czy Boehmego. Najkrócej rzecz ujmując, teoria ta mówi, że wnętrze człowieka zbudowane jest tak samo jak otaczający nas zewsząd kosmos. Są w nas gwiazdy, planety, komety, wybuchają supernowe – umierają jedne, rodzą się inne. Pamiętajmy, że siły mentalne i psychiczne Konrada spotęgowane są obecnością w nim złego ducha (duchów?), dlatego też w owej podróży w głąb samego siebie z łatwością przebija się przez cienką skorupę świadomości, eksplorując takie pokłady własnej psychiki, o których istnieniu nie miał pojęcia. Konrad znajduje się w całkowicie mu obcym miejscu, ale jednak „własnym”. Intuicja poety podpowiada  „polskiemu Prometeuszowi”, że owa przestrzeń posiada szczególne właściwości. (…sam śpiewam w sobie/Śpiewam samemu sobie) Akt poetycki jest jednocześnie aktem stwórczym w najściślejszym tego słowa znaczeniu.  Bóg momentalnie pokochał to, co stwarzał, widział, „że dobre było”. Konrad pokochał to, co zobaczył w sobie, ponieważ był przekonany, że „zobaczona” rzeczywistość jest jego własnym dziełem. Stąd się bierze to pyszne stawianie na równi ze Stwórcą.[5]

                                               Jam się twórcą urodził:
                                               Stamtąd przyszły siły moje,
                                               Skąd do Ciebie przyszły Twoje,
                                               Boś i Ty po nie nie chodził:
                                                                              (Wielka Improwizacja)

Konrad wydaje się przekonany, że „świat” nie jest jego „psychiczną własnością”, ale właśnie jego dziełem, wywiedzionym  mocą poetyckiego szału.  Wzlot Konrada to jego euforyczna miłość, taki stan ducha, w którym wydaje się, że wszystko jest możliwe, nawet pojedynek z Bogiem. Transcendując  we wzlocie, osiąga Konrad pełnię istnienia.[6]
Wydaje się jednak, że Wielka Improwizacja nie jest aktem stwarzania, ale  aktem poznania. Jego wewnętrzny byt już istnieje! Wewnętrzny byt, który jest istnieniem.[7]

MONOLOG CZY DWUGŁOS?  (KONRAD SKOWANY)

Często interpretuje się Wielką Improwizację jako patriotyczny poryw nadwrażliwego młodzieńca, który tak ukochał własny naród i ojczyznę, że gotów był wyrwać władzę nad nim samemu Bogu, którego Konrad posądza o nieczułość. To zimny i wyrachowany klasyk.

                                               Kłamca, kto ciebie nazwał miłością,
                                               Ty jesteś tylko mądrością
                                                                              (Wielka Improwizacja)

To prawda! Ale poprzestawanie wyłącznie na takim wyjaśnieniu motywacji Konrada jest, moim zdaniem, niewystarczające. Nie zapominajmy o Gustawie, jeżeli to on właśnie opętał Więźnia. Motywy Gustawa są zdecydowanie odmienne. On, chcąc odmienić na wieczność zapisane mu losy, musi zburzyć istniejący, boski porządek świata. I musi się spieszyć! Wszak wydarzenie nazwane Wielką Improwizacją ma miejsce w wigilię Bożego Narodzenia. Gustaw ma czas do północy, bowiem później pojawi się na Ziemi Chrystus i ten boski porządek rzeczywistości zostanie utrwalony, a Gustaw będzie musiał, jak co roku, znów pojawić się na świecie by cierpieć.  Badacz Mickiewicza- Bogusław Dopart snuje na ten temat bardzo ciekawą uogólniającą refleksję:

…człowiek będący wybranym naczyniem Boga wdziera się w obszar wielkich tajemnic świata i, z braku należytego udoskonalenia duchowego, staje się narzędziem szatańskiej intrygi: Szatan chce przeciągnąć na swoją stronę Bożego wybrańca, a przez bunt i bluźnierstwa człowieka uosabiającego „nowe światło na ziemi” pobudzić Stwórcę do gniewu niszczącego cały świat stworzony. Toczy się wówczas podwójna walka duchowa – wewnętrzna, polegająca na zmaganiu władz duchowych bohatera i kosmiczna, jako że bohater duchowo uczestniczy w pojedynku nadprzyrodzonych potęg Dobra i Zła.

Konrad jako heglowska synteza jest jednocześnie i Więźniem , i Gustawem. Taka sytuacja rodzi poważne problemy z właściwym odczytaniem Wielkiej Improwizacji. Bo Konrad nie jest tylko polskim Prometeuszem, który wadzi się z Bogiem, wyzywa go na pojedynek, ponieważ nie może pogodzić się z niewolą własnego narodu. To także Gustaw, który też chce walczyć z Bogiem w imię własnych celów. Problem zatem z tym tekstem polega na jego niejednorodności. Improwizacja nie jest monologiem, ale dwugłosem. Jeśli będziemy czytać Wielką Improwizację jak monolog, nie wyjaśnimy wielu sprzeczności obecnych w tekście. Nie zamierzam dokonywać szczegółowej egzegezy ich wszystkich, ale zwrócę uwagę przynajmniej na jedną. Konrad mówi:

                                               Ja kocham cały naród!....
                                               …………………………………….
                                               Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,
                                               Chcę nim cały świat zadziwić,
                                                                              (Wielka Improwizacja)

Potrzebne jest spełnienie jednego warunku. Konrad musi od Boga otrzymać władzę (Daj mi rząd dusz!).  Konrad wie, czego chce:

                                               Jeśli mnie nad duszami równą władzę nadasz,
                                               Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył,
                                                                              (Wielka Improwizacja)

A jednocześnie kilka wierszy wcześniej mówi coś, co budzić może w uważnym czytelniku najwyższe zdumienie:

                                               Co ja zechcę, niech wnet zgadną,
                                               Spełnią, tym się uszczęśliwią,
                                               A jeżeli się sprzeciwią,
                                               Niechaj cierpią i przepadną
                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Nie można kochać narodu, chcieć jego dobra, cierpieć za miliony, a równocześnie zapowiadać, że będzie rządziło się w tyrański sposób. To w czym Konrad byłby lepszy od cara? Jak więc rozwiązać ów węzeł sprzecznych deklaracji?  Chyba tylko w ten sposób, że tylko z pozoru mówi to jedna osoba. Kiedy przez Konrada przemawia młody filomata, wówczas dominują treści o charakterze patriotycznym. Kiedy górę bierze Gustaw, wtedy w ustach Konrada pojawiają się słowa pychy, złości i agresji. Zastanówmy się, czy młody student mógłby wypowiedzieć słowa: Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę? Z całą pewnością nie! Natomiast Gustaw i owszem. Wszak nieśmiertelności już doświadczył.
                Problematyczna jest zatem ta miłość Konrada do własnego narodu. A to z kolei stawia w wątpliwość jego rzekomy prometeizm. Warunkiem miłości jest afirmacja świata takiego, jakim jest (postawa księdza Piotra, do którego jeszcze przyjdzie nam powrócić). Konrad jest buntownikiem; nie akceptuje nie tylko sytuacji, w jakiej znalazł się naród polski. On nie zgadza się z całym porządkiem rzeczywistości. Jest buntownikiem totalnym.

                                                                                              - Tak gardzę tą martwą budową,
                                                               Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić,
                                                               Żem nie próbował dotąd, czyli moje słowo
                                                               Nie mogłoby jej wnet zwalić.

                Postawa prometejska zakłada metafizyczny bunt. To prawda! Prometeusz walczy z Zeusem, ale kocha człowieka i chce jego dobra – daje mu ogień, uczy różnych rzemiosł, by człowiek mógł rywalizować z dzikimi zwierzętami, wyposażonymi w pazury. Miłości Konrada natomiast nie należy mylić z pragnieniem władzy totalitarnej (Daj mi rząd dusz!). O prawdziwej miłości bardzo pięknie pisał Karl Jaspers:

                „Ten, kto kocha, nie znajduje się na zewnątrz tego, co zmysłowe w zaświatach, lecz jego miłość jest nieproblematyczną obecnością transcendencji w immanencji, cudownym tu i teraz; zdaje się oglądać to, co nadzmysłowe. Egzystencja nie ma pewności swego transcendentalnie ugruntowanego bytu, nigdzie z wyjątkiem miłości!
Miłość to bezwarunkowa, bezzasadna afirmacja całej rzeczywistości i wola, aby istniało to, co istnieje; za pośrednictwem afirmacji tego, co skończone, dokonuje się pozytywne sensu absolutnego.
Miłość staje się decydującą instancją przeciw nihilizmowi, jako podstawa życia w obliczu nieskończoności. Miłość jest dana, jak łaska.

                O postawie Konrada można powiedzieć wszystko, ale nie to, że „za pośrednictwem afirmacji tego, co skończone” dokonuje pozytywnego uznania sensu absolutnego. Wręcz przeciwnie! Zatem postawę Konrada lepiej byłoby nazwać tytanizmem, bo jest pewna różnica semantyczna pomiędzy tymi terminami.
                                                              
                Wielka Improwizacja jest dlatego tekstem tak fascynującym i dynamicznym, że raz górę bierze patriotycznie nastawiony Więzień, raz Gustaw, który przemawia przez młodego studenta.  Są i takie fragmenty, które nie pozostawiają żadnej wątpliwości, kto mówi:

                                                               Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości wzrosłem;
                                                               Kiedyś mnie wydarł osobiste szczęście,
                                                               Na własnej piersi ja skrwawiłem pięście,
                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                Czy nie ma tutaj mowy o samobójstwie? Kto skrwawił pięści na własnej piersi? Gustaw!!!
                Gdyby to był tylko dwugłos, sprawa byłaby w miarę prosta. Wystarczyłoby dokonać zabiegu polegającego na przypisaniu konkretnych fragmentów albo Gustawowi, albo bezimiennemu studentowi. Rzecz jednak w tym, że Konrad jest syntezą heglowską, a więc jego osobowość jest zupełnie nową jakością, niesprowadzalną ani do osobowości Gustawa, ani młodego filomaty. Tekst jest monologiem, bo wypowiada go jedna osoba – Konrad. Jednak fakt, że spotykają się w nim sprzeczne tendencje i cele każą nam monologiczność Wielkiej Improwizacji zakwestionować.
                 Podobnie jak w Prologu i w Wielkiej Improwizacji pojawiają się istoty nadprzyrodzone, nazwane przez Mickiewicza Głosami. Te z prawej strony próbują ratować Konrada (Brońmy go, brońmy), te z lewej chcą go pogrążyć (Orły w hydrę!/Oczy mu wydrę./Do szturmu dalej!) Głosy to Anioły i Diabły – metafizyczne upersonifikowane siły, które walczą o duszę bohatera. Ich walka dowodzi, że Konrad jest bardzo ważnym elementem kosmicznego porządku. To ten, który w przyszłości ma zrealizować jakąś szczególnie ważną misję. Głosy obiektywizują wydarzenie Wielkiej Improwizacji, bowiem są elementami przestrzeni zewnętrznej wobec przestrzeni wewnętrznej Konrada. W związku z tym Głosy doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje z bohaterem, a o czym on nie ma pojęcia.
                Jest taki stary gnostycki mit mówiący o tym, że najwyższy Bóg (Abraksas) chcąc światu podarować iskrę swojej obecności, zastanawiał się, w jaki sposób ukryć się przed człowiekiem, żeby być pewnym, że tenże Go  nie odnajdzie i nie zbruka. Paradoksalnie najbezpieczniejszym miejscem był sam człowiek. Abraksas postanowił ukryć się w najgłębszych otchłaniach ludzkiej duszy, ukryć iskrę swojej boskiej obecności. Istnieje jeszcze wyższe piętro wyżej wspomnianego paradoksu. Człowiek okazał się być dla Boga zagrożeniem, dlatego otrzymał boski wymiar egzystencji.  Warunkiem zbawiania zatem nie jest ani wiara, ani dobre uczynki tak jak jest w soteriologii chrześcijańskiej, ale poznanie lub rozpoznanie. Człowiek musi najpierw dotrzeć do iskry boskiej, uświadomić sobie jej obecność, a następnie iskrę tę rozdmuchać do postaci płomienia Bożej mądrości. Wówczas dokonuje się przebóstwienie ludzkiej natury.
                W Wielkiej Improwizacji słowo iskra pojawia się sześć razy. Wydaje się, że nie jest to przypadek. Po raz kolejny daje znać o sobie niezwykła intuicja Konrada. Eksploracja głębi własnej duszy (proces przebiegający poza świadomością) kończy się dotarciem do iskry, czyli do Boga. To zaiste niesamowite doświadczenie. Konradowi wydaję się, że w swojej kosmicznej wędrówce dociera do granic, „gdzie graniczą Stwórca i natura”. I rzeczywiście dociera, ale do granic własnej duszy. Sądząc, że operuje w przestrzeni kosmicznej, doświadcza empireum swojej mocy:

                                                               Dziś mój zenit, moc moja dzisiaj się przesili,
                                                               Dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny;
                                                               Dziś jest chwila przeznaczona,
                                                               Dziś najsilniej wytężę duszy mej ramiona –
                                                                              To jest chwila Samsona,
                                                                                                              (Wielka Improwizacja)

                 Konrad, decydując się na walkę z Bogiem, nie wie, że walczy z samym sobą; nie wie, że pragnąc pokonać Boga, niszczy samego siebie.


                EGZORCYZMY KSIĘDZA PIOTRA (KONRAD UWOLNIONY)


                Kapral, który zdobył doświadczenie wojenne na różnych frontach i  wielu bitwach oraz w, w związku z tym, widział dużo zła i cierpienia. Twarz umarłego żołnierza wskazuje, czy po tamtej stronie będzie „święty czy przeklęty”. Czoło i wzrok Konrada wskazuje, według Kaprala, na to drugie.
                Ostatnie słowa Wielkiej Improwizacji mogłyby potwierdzać hipotezę, że jednym z aspektów polifoniczności tego tekstu, jest głos Gustawa próbującego wyrwać się ze straszliwego wyroku losu, każącemu Upiorowi co roku powracać na ziemię. Ale żeby się wyrwać, musi zniszczyć istniejący, boski porządek świata. W tej ostatniej kwestii dochodzi jednak do unifikacji głosu. Końcowe słowa monologu:

                                               Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:
                                               Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia:
                                               Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale…


wypowiada Konrad. Diabeł-Upiór chce i musi w ten sposób pogrążyć filomatę, chce zawlec jego duszę do piekła. Niecierpliwość diabła sprawia jednak, że tego kluczowego dla dalszego losu Konrad tenże nie wypowiada. Kwestię kończy diabeł. Gdyby jednak słowo „car ” wyszło z ust nieszczęsnego więźnia, etyczny porządek świata zostałby odwrócony. Pamiętajmy bowiem, że władca Rosji był w ujęciu Mickiewicza ucieleśnieniem i historycznego, i metafizycznego zła. „Pierwszy z lewej” ruga swojego kompana:

                                                                                              Ty bestyjko głupia!
                                               Nie pomogłeś mu słowo ostatnie wyrzygnąć,
                                               Jeszcze o jeden stopień w dumę go podźwignąć!
                               Chwila dumy – ta czaszka już byłaby trupia.
                               Być tak blisko tej czaszki! i nie można deptać!
   &a

Jan stasica
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Friday, November 28, 2014

Poziome spadanie "Ocalonego"


Poziome spadanie "Ocalonego"


Autor: Jan Stasica

Jest to esej, będący próbą określenia podstawowych cech poezji Tadeusza Różewicza. Wychodzę od interpretacji wiersza "Ocalony", by następnie poddać refleksji powojenną twórczość poetycką autora.

Często powtarza się, że wiersz Ocalony Tadeusza Różewicza jest zapisem powojennej świadomości pokolenia Kolumbów. Wiersz pochodzi z tomu Niepokój, który został wydany w roku 1947. Niepokój to stan ducha, któremu towarzyszą najczęściej lęk, strach, przerażenie, rozpacz, poczucie odrzucenia, wyrzuty sumienia, mizantropia. Wszystkie te stany stają się udziałem podmiotu lirycznego wierszy Różewicza. Fraza: ocalałem prowadzony na rzeź oznacza ogromny ból świadomości tego, który ocalał tylko w wymiarze biologicznym. Ten fakt wydaje się być nieustanną torturą dla przygniecionej ciężarem win duszy człowieka. Można, oczywiście, stwierdzić, że wina nie jest przypadłością ofiary. Winą należy obciążyć tych, którzy prowadzili człowieka na rzeź. Sprawa jednak wydaje się być bardziej skomplikowana. Poczucie winy to skutek zgody, pogodzenia się ofiary z własnym losem; wynik tego, że byłem mimowolnym obserwatorem zagłady człowieczeństwa. Pytanie, jak żyć z takim obciążeniem, jest kluczowym momentem kryzysu świadomości.
              Jeżeli jednako waży cnota i występek to znaczy, że żyjemy w aksjologicznej próżni. Jakiekolwiek granice etyczne zostały zatarte. Nic nie jest już takie jak było. W przestrzeni zawieszonej etyki można być jednocześnie katem i ofiarą, „dobry” czyn niczym nie różni się od „złego”. W jaki sposób możliwe jest, w tej sytuacji, poczucie winy, co jest źródłem bólu świadomości? Prawdopodobnie daje o sobie znać, nieunieważniony jeszcze w wymiarze jednostkowej egzystencji, paradygmat moralny, którego istotą było karanie za złe uczynki i nagradzanie dobrych. Ten moralny atawizm sprawia, że nie można przejść do porządku dziennego nad faktami, które nie miały żadnego odniesienia do tego, co działo się w przeszłości. Śmierć zawsze była problemem etycznym, „teraz” staje się problemem technologicznym. Władcy świata i historii nie pytają już – czy zabijać? Pytają, jak zabijać, by zabić możliwie najwięcej, jak zabijać najbardziej skutecznie. Ze słowników władców świata i historii wymazane zostało pojęcie „człowiek”, a zastąpione pojęciem „ludzkość”, która odtąd będzie ostateczną instancją prawomocności wyroków historycznych. Prawa historii obejmują ludzkość jako podmiot tych praw, jednostka jest zbędnym balastem, przeszkodą w realizacji wewnętrznych mechanizmów dziejów. Owa „ludzkość” przyjmuje różne konkretyzacje – może to być klasa społeczna, grupa narodowa lub rasa. Pojmowanie ducha dziejów, rozumianego jako pewne prawa rozwoju, ogranicza się zatem do jakiejś grupy jednostek połączonych jednakowym pochodzeniem rasowym, klasowym, narodowym względnie wyznaniowym. Interes pewnej wspólnoty zostaje rozciągnięty na wszystkich przy jednoczesnym założeniu, że „inni” pozostają poza wspólnotą, a zatem są zagrożeniem dla interesu tejże, której pojęcie utożsamione zostaje z pojęciem ludzkości. Innym nie przysługuje więc walor człowieczeństwa, inni są podludźmi, w znaczeniu: „nie w pełni” ludźmi. Można ich traktować jak wszystkie gatunki stojące niżej od człowieka, można go zabić jak zwierzę.[1]
              Zabić jak zwierzę, spalić w piecu krematoryjnym, strzelić z pistoletu w tył głowy. Każda metoda jest dobra, żeby oczyścić ludzkość z odpadów historii. Zresztą samo słowo „zabijanie” nie było w rozumieniu władców świata adekwatne do podjętych działań. Bardziej właściwe było określenie np. „ostateczne rozstrzygnięcie kwestii żydowskiej”. Potworna okazała się operacja na samym języku – ludobójstwo sprowadzało się do bycia „kwestią”, czyli pewnym kłopotem względnie sprawą do załatwienia. Interes wspólnoty realizuje się poprzez „załatwianie” takich właśnie konkretnych interesów.
              Nie może zatem dziwić konstatacja Różewicza, że pojęcia stały się tylko wyrazami. Z pojęcia wyparowało znaczenie, a w związku z tym język przestał służyć jako narzędzie komunikacji.[2] Posługując się wyrazami możemy do siebie mówić, nie możemy jednak ze sobą rozmawiać. Rozmowa musi zakładać, że posługujemy się słowami, które znaczą dla obu stron to samo. Jeżeli zaś dla jednej strony zabijanie znaczy „kwestię”, dla drugiej natomiast „holocaust”, to jakiekolwiek porozumienie i zrozumienie staje się niemożliwe. Język będący narzędziem komunikacji i porozumienia łączy ludzi, język będący aktem przemocy i świadomego fałszowania skutecznie ludzi od siebie oddziela. Jeżeli pojęcie staje się tylko wyrazem, tj. jeśli wyparowuje z niego znaczenie, wówczas znaczenie nadajemy mu stosownie do okoliczności. Jest to znaczenie chwiejne i momentalne – może znaczyć cokolwiek. Takie chwiejne znaczenie nakierowane wtedy będzie na coś zupełnie dowolnie – jego intencjonalność będzie „wychylona” na przeciwstawne ujęcia. Cnota może znaczyć coś złego, coś nie do przyjęcia, występek – odwrotnie. Okazuje się, że wraz z unieważnieniem obszaru etyki unieważniony zostaje także obszar tradycyjnie pojmowanej logiki. Jej rdzeniem jest bowiem tautologia – A=A. Dla każdego A musi istnieć jakieś nie-A, w sposób radykalny od A różne. Rozciągnięcie tautologii w taki sposób, że obejmuje ona również nie-A, jest końcem tradycyjnej logiki, a tym samym kresem poznawania i rozumienia świata. W przestrzeni unieważnionej etyki i logiki możliwym staje się więc  poznanie człowieka, który był jednocześnie cnotliwy i występny.
              Jest to zatem kwestia języka, który nie posiada możliwości syntetyzowania nowej rzeczywistości.[3] Tradycyjne sposoby deskrypcji okazały się bezradne, choć były podejmowane próby opisu przy pomocy starej techniki.[4]
              Adorno zadał pytanie, czy możliwa jest poezja po Oświęcimiu.[5] Nie do końca jasnym jest, w jaki sposób odpowiedział na to pytanie Różewicz – pozytywnie czy negatywnie. Odpowiadając kiedyś na zaczepki Przybosia, zauważył złośliwie, iż czołowy poeta Awangardy Krakowskiej nie dostrzegł, że poezja się skończyła. Kiedy indziej odpowiadał – tak poezja jest możliwa, ale tylko przez zaciśnięte gardło. Jeżeli nie jest poezją szeptu, staje się zwyczajnie skandalem. Nie może już realizować swego podstawowego waloru, jakie zawsze wpisane było w istotę poezji – waloru piękna. Dla autora Ocalonego było to oczywiste od początku, od pierwszego napisanego wiersza. Pozbawienie poezji tego właśnie waloru to całkowicie świadomy zabieg, którego finalnym celem miało być realizacja modelu poezji przez zaciśnięte gardło. Przyboś, w pewnym momencie, zupełnie przestał rozumieć sens działań twórczych Różewicza. Pisał: Jego poezja stała się od pewnego czasu dramatyczną walką z poezją przez duże P a jego wersyfikacja zaprzeczeniem i drwiną z wersyfikacji.[6]
              Riposta Różewicza była bardzo celna: Miły Boże, zostać maszynką do produkowania „piękna" i „poezji”! I tak już przez całe życie paprać się w tym „pięknie”, doić to piękno, karmić ludzi tymi odchodami natchnienia i wyobraźni.[7]
              Wiersz winien być pozbawiony ozdobników formalnych cechujących poezję przed Oświęcimiem. Winien realizować wzór – kondensacja treści i ascetyczna forma. Słowa, którym przestaliśmy ufać, muszą bardzo precyzyjnie wyrażać to, co samo w sobie nie budzi wątpliwości. Jeżeli słowom się nie ufa, należy używać ich jak najmniej. A już na pewno nie należy wpisywać ich w kontekst słów, które dziwią się samym sobie.[8] Poezja po Oświęcimiu to prosty komunikat o tym, jaka jest sytuacja człowieka-w-świecie. I takie właśnie komunikaty, będące nową poezją, tworzy Tadeusz Różewicz.
              Warto, w tym miejscu, zacytować słowa samego autora objaśniającego paradygmat „nowej poezji”: Muzyka – dźwięk i obraz – metafora wydały mi się nie skrzydłami, które unoszą poezję od twórcy do odbiorcy, ale balastem, który należy odrzucić, aby poezja mogła się podnieść na razie zdolna nie do dalszego lotu, ale do dalszego życia. Puentuje zaś następująco: Metafora, obraz nie przyspieszają, ale opóźniają spotkanie między odbiorcą a właściwą istotną materią utworu poetyckiego. Utwór się nawet na najbardziej uroczych i z punktu widzenia estetycznego pięknych przystankach stylistycznych.[9]
              Tekst Ocalonego nie jest ani muzyką, ani obrazem. Jest zdarzeniem, którego wewnętrzna struktura oparta jest o istotne paralele. Początek i zakończenie są identyczne i wyznaczają klamrę kompozycyjną. Fragment II podobny jest do IV, a III do V.  Pomiędzy fragmentami sąsiadującymi ze sobą bezpośrednio też dostrzegamy związki. Wers drugi fragmentu II zostaje rozwinięty w pierwszym wersie fragmentu III. Identycznie jest z wersem drugim fragmentu IV, który podlega rozwinięciu w wersie pierwszym fragmentu V. Dostrzec możemy i inne analogie oraz kontrasty, na które uwagę zwrócił Burkot.[10] Jedynym fragmentem wyłamującym się z tego porządku paraleli jest fragment VI. Pisał Burkot: W tej (…) opozycji porządku – nieporządku wyrażona została podstawowa idea utworu: niewiara w możliwość ładu w świecie, w którym wszystkie pojęcia moralne i estetyczne utraciły swoje znaczenie (…), ale i potrzeba przywrócenia ładu.
              Fundament kultury rozsypał się w proch! Poeta musi stanąć wobec „czarnej dziury”, która powstała po unicestwionej kulturze. Ta ziejąca, czarna przestrzeń, jawiąca się z przerażającą oczywistością, determinuje postępowanie artysty. Nie można udawać, że jej nie ma. Przestrzeń próżni etycznej nie ma szans stać się miejscem, czyli czymś oswojonym, naznaczonym ludzkimi wartościami. A przynajmniej nie dla tych, którzy przeżyli koszmar II wojny światowej, obozów koncentracyjnych i pieców krematoryjnych. Dlatego w innym wierszu Różewicza podmiot liryczny, reprezentujący pokolenie Kolumbów, wzywa: Zostawcie nas. Żyjcie jak ludzie, bo my żyć tak nie potrafimy.
              W tym kontekście odczytanie zakończenia nie stwarza już większych trudności. Nauczyciel i mistrz, który przywróci wzrok, słuch i mowę nie może być człowiekiem. To Absolut-Stwórca przywracający jednostce ludzkiej zmysły, a raczej zdolność odnoszenia ich funkcji do rzeczywistości. Kantowska skończona naoczność jest podstawowym warunkiem syntezy prawdziwościowej, a to znaczy możliwości wszelkiego poznania. Człowiek wyszedł z przestrzeni świata pieców okaleczony fizycznie i psychicznie. Wyszedł z tej przestrzeni ślepy i głuchy. Metabolizm informacyjny[11] przestał prawidłowo funkcjonować. Oba Kantowskie pnie poznania zostały podcięte. Skończona naoczność przestaje bowiem dostarczać materiału intelektowi, który rozpoznaje rzeczywistość poprzez pojęcia. Dlatego właśnie nauczyciel i mistrz przywrócić musi także mowę. A ponieważ nasza zdolność określania rzeczy została upośledzona, musi też na nowo ponazywać wszystkie rzeczy i zjawiska, przywrócić znaczenie pojęciom (niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia). Wówczas dopiero „uchwycimy” granicę pomiędzy światłem i ciemnością, dobrem i złem, pięknem i brzydotą, zdrowiem i chorobą, cnotą i występkiem, czasem i wiecznością, „ja” i innymi, podmiotem i przedmiotem[12]; między językiem a milczeniem, znaczeniem i substancją dźwiękową wyrazu.
              Motyw genezyjski ma więc mocne uzasadnienie. Powrót do świata wymaga nadprzyrodzonej ingerencji. Człowiek nie powstanie jak feniks z popiołów, nie odrodzi się sam z siebie, z ruin i zgliszcz nie uczyni budulca do stworzenia nowej architektoniki świata. Będzie świadom koszmaru ocalenia! Koszmaru polegającego na uzmysłowieniu sobie konieczności życia w rzeczywistości zawieszonej – pozbawionej zarówno fundamentu etycznego, jak i logicznego. Wówczas i egzystencja zostaje zawieszona. W takim pozbawionym podstaw świecie nawet kierunek spadania nie jest wcale oczywisty.[13]
              Samo pojęcie „zawieszenie” może oznaczać destrukcję względnie oderwanie; może też oznaczać pomieszanie wszelkich dotychczasowych kategorii. Dawniej symbolika przestrzenna była solidnie umocowana w powszechnej wyobraźni. Góra konotowała takie wartości jak dobro, niebo, harmonię, porządek, dół natomiast takie antywartości jak – zło, piekło, upadek, dysharmonia, nierząd, pomieszanie. Symbolika przestrzenna ugruntowywała prawomocność „ruchu” człowieka w świecie. Dno jawiło się jako skutek upadku, ale jednocześnie warunkowało ruch w górę. Dzięki temu porządek egzystencjalny, przynajmniej w jego elementarnych odniesieniach, był zachowany. W świecie zniszczonych wartości, przekreślonego ładu etycznego, unieważnionej logiki jakikolwiek ład egzystencjalny niemożliwy jest do utrzymania.
              Wiersz Ocalony to początek drogi twórczej Tadeusza Różewicza. Nie tylko podsumowuje dotychczasowe doświadczenia, ale wyznacza też podstawowy kierunek artystycznej działalności młodego poety. Zasadniczy korpus poezji został już zrealizowany w dwóch pierwszych tomach – Niepokoju i Czerwonej rękawiczce.[14] Zasadne staje się pytanie, w kontekście późniejszych utworów autora, czy odszukał On nauczyciela i mistrza, czy dostrzegł porządek w otaczającej go przestrzeni powojennego świata i subiektywnym wymiarze własnej myśli i przeżyć? Wydaje się, że nie! Jednak problematyka Boga, Jego roli w obszarze indywidualnej egzystencji, zagadnienia swoiście pojmowanego moralnego odniesienia do rzeczywistości, nigdy nie przestały nurtować autora tomiku Matka odchodzi.

autor - Jan Stasica


[1] Jurgen Stroop opowiada w książce Moczarskiego Rozmowy z katem, że żołnierze niemieccy, którzy pacyfikowali getto warszawskie, bawili się w lotnika, tzn. podpalali domy,  a potem strzelali w locie do Żydów skaczących z dachu.
[2] W niedrukowanym wierszu, pochodzącym z 1945 roku i zatytułowanym Kuglarz świętości, pojawia się problem, którego repetycję odnajdziemy w Ocalonym. To problem słów i ich możliwości deskrypcyjne:
                                                               Nienawidzę słów
                                                               Że nie mogą
                                                               Tak jak pętla  zdławić
                                                               Wroga
                                                                              Że lekkie puste
                                                                              Nie mogą
                                                                              Zabić
                                                                              Boga

I dalej:

                                                                              Dachau
                                                                              Majdanek
                                                                              Oświęcim
                                                                              To są słowa zwykłe i puste
                                                                              Puste  słowa
                                                                              Krzyczące jak afisz                                                          
T. Drewnowski, Walka o oddech. O pisarstwie Tadeusz Różewicza, W-wa, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, 1990, s. 71-72
[3] Warto zacytować słowa B. Brechta: Zdarzenia w Oświęcimiu, w getcie warszawskim, Buchenwaldzie bez wątpienia nie poddawały się opisowi w formie literackiej. Literatura nie była na nie przygotowana i nie stworzyła odpowiednich środków.
B. Brecht, Schriften zur Politik u. Geselschaft, [cyt. za: ] T. Drewnowski, Walka o oddech…,ibid, s.72
[4] Zabiegów takich próbował, między innymi, Krzysztof Kamil Baczyński, który w wierszu Pokolenie zderza ze sobą różne techniki obrazowania: barokowy nadmiar, romantyczną frenezję, ekspresjonistyczny krzyk, a nawet elementy techniki surrealistycznej
[5] To pytanie jak mantra powtarzane jest w różnych odmianach przez większość twórców, którzy doświadczyli okrucieństw II wojny. Refleksja na temat, co i jak powinna mówić poezja, jeśli naprawdę się nie skończyła, stanowi jeden z wyróżniających ruchów myśli Tadeusza Różewicza. Taka refleksja nie jest obca również tym twórcom, którzy, jak się potem okazało, sami byli po stronie katów. Gunter Grass pisał:
Kalendarze nasze nie zaczęły się wprawdzie po tamtych latach od zera, ale coś w rodzaju nowej ery odcisnęło się w myśleniu każdego z nas, rzadko wprawdzie po tamtych latach od zera, ale coś w rodzaju nowej ery odcisnęło się w myśleniu każdego z nas, rzadko wprawdzie przy udziale pełnej świadomości, lecz z pewnością podświadomie. Po Oświęcimiu człowiek inaczej rozumie siebie. Oświęcim zmusza go, by w ogóle inaczej rozumował, ilekroć oświęcimski wzór gdzieś się powtarza, musi myśleć o nim łącznie z miernikiem oryginału (…) Oświęcim nie leży tylko poza nami.
[6] J. Przyboś, Teoria wiersza, „Nowa Kultura”, 1962, nr 29
[7] T. Różewicz, Przygotowanie do wieczoru autorskiego, s. 179
[8] Różewicz twórczo reinterpretuje tradycję Awangardy Krakowskiej, przejmuje pewne cechy języka poetyckiego, lecz niektóre istotne elementy stanowczo odrzuca
[9] T. Różewicz, Dźwięk i obraz w poezji współczesnej, [cyt. za:] S. Burkot, Tadeusz Różewicz, W-wa: Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, 1987, s. 157-159
[10] zob. S. Burkot, Tadeusz Różewicz, ibid. s. 46-47
[11] Termin wprowadzony do psychologii przez A. Kępińskiego.
[12] W wierszu Warkoczyk Różewicz dokonuje czegoś w stylu rekonstytucji  podmiotu. Istnienie podmiotu, przynajmniej od czasów Kartezjusza, stało się fundamentem nowożytnej filozofii. Amorficzny stos włosów, który pozostał po więźniach, jest świadectwem uśmiercenia podmiotu. Więzień nie jest indywidualnym bytem, ale numerem obozowej ewidencji. Jednak ze stosu wyłania się warkoczyk przewiązany czerwoną wstążeczką, posiada zatem jakieś cechy indywidualne – odsyła do konkretnej jednostkowej egzystencji. Mała dziewczynka chodziła do szkoły, ktoś ją za ten warkoczyk pociągał, miała marzenia, coś lubiła, czegoś nie lubiła. W filozofii europejskiej nowożytnej kierunek przebiegał od podmiotu do rzeczy (tak było np. w filozofii krytycznej Kanta, idealizmie Fichteańskim, czy fenomenologii Husserla). Poeta odwraca ten kierunek! To przedmiot odsyła do podmiotu!  I to stanowi warunek możliwości jego ponownej konstytucji. Kwestia owa umknęła badaczom  twórczości Różewicza
[13] W poemacie Spadanie nadawca skarży się na to, że w dzisiejszych czasach nie ma już czegoś takiego jak dno:
                                                               Dawniej
                                                               bardzo bardzo dawno
                                                               bywało solidne dno
                                                               na które mógł się stoczyć
                                                               człowiek
Bywało, jak pisze autor, dno kobiet upadłych, bankrutów, polityków, kupców, oficerów a nawet uczonych. Obecnie już dna nie ma/i nikt nie może/stoczyć się na dno/ani leżeć na dnie
                                                                              w świecie współczesnym
                                                                              dno zostało usunięte
W takim świecie kierunki przestrzenne, jako takie, straciły walor dystynkcyjności:
                                                                              człowiek współczesny
                                                                              spada we wszystkich kierunkach
                                                                              równocześnie
                                                                              w dół w górę na boki
                                                                              na kształt róży wiatrów

                                                                              dawniej spadano
                                                                              i wznoszono się
                                                                              pionowo
                                                                              obecnie
                                                                              spada się
                                                                              poziomo
T. Różewicz, Poezja, Dramat, Proza, Wrocław: Zakład  Narodowy im. Ossolińskich, 1973, s. 88-96
[14]Julian Przyboś, wydaje się, trafnie określił specyfikę debiutu Różewicza:
      Są poeci, którzy długo dobijają się u wrót poezji o swoją miarę, długo jąkając swoją prawdę, dla której nie mają języka, i są poeci, którzy jak Minerwa z głowy Jowisza wyskakują zupełnie zbrojni. Z debiutujących po wojnie jedyna poeta wystąpił w pełnej zbroi swej wyobraźni. To był właśnie Różewicz.
Dyskusja o poezji Różewicza, „Życie Literackie” 1954, nr 31

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.