Miłość na sprzedaż
Autor: Jan Stasica
Gdyby nie stan odurzenia, mogłabym czytać książkę i bez żadnego problemu byłabym w stanie się nad nią skupić. W każdym razie, kiedy włączony był w pokoju telewizor, nie było problemu z obejrzeniem filmu albo programu przyrodniczego.
Nie wiem, jak długo leżałem na ulicy. Wiem tylko, że kiedy się ocknąłem, pochylała się nade mną istota o nieprawdopodobnej urodzie. Rasowa twarz, prosty nos wyrastający wprost z czoła jak u starożytnych Greków, biała cera, wąskie i wysokie czoło, aksamitne włosy i niezwykłe oczy o głębokości rowów oceanicznych. Anioł ten patrzył na mnie z troską, alabastrową ręką podtrzymując moją głowę.
-Nic się nie stało? - spytała. Możesz wstać?
-Jeszcze nie wiem!
- Pamiętasz coś?
Nic! Ale mam nadzieję, że to chwilowe – odpowiedziałem, patrząc jednocześnie na zjawisko, które wciąż jeszcze nie rozwiewało się i nie ulatywało ze smrodliwym miejskim wiatrem. Lekko spierzchnięte kolana były jak najbardziej materialne, pachniały ciepłą skórą, jak może pachnieć tylko skóra młodej kobiety w gorące letnie dni.
Spróbuj! Pomogę ci – mówiąc to podała mi swoje dłonie i pociągnęła do przodu. Nie byłoby problemu z wstawaniem, gdyby nie straszliwy ból, który rozrywał moją lewą nogę. I pamięć! Co to było.
***
Po co wyszedłem tego dnia z domu? Może były to zwykłe zakupy? A może rozpacz zaszarpała wibrującą struną? Jak zwykle, z perspektywy czasu, nie ma to większego znaczenia. Jedna chwila jest w stanie przestawić całe życie. Tak było. Świadomość pęknięta na pół oscylowała wokół próżni, ciemnego lustra. Nie było już przeszłości, nie było przyszłości. Tu i teraz nie znaczyło zaś nic. Jakby rozsypały się wszystkie kody kulturowe, jakbym znalazł się na obcym asfalcie wśród ludzi posługujących się językiem nigdy niesłyszanym. Czas i miejsce rozsypane, kształty rozpływały się i łączyły w fantastyczne projekcje. Przeskok w wymiar całkowicie nowy, nigdy wcześniej niedoświadczany.
A potem ból, tyko ból. I myśl wydzierająca się z samego jego środka: przestać istnieć, żeby przestało boleć. Sytuacja, kiedy najbardziej ekstremalne prawdy stają się banałami, oczywistościami, truizmami czy jak to jeszcze inaczej można nazwać. Sytuacja, kiedy świadomość karmi się jedną wyłącznie myślą, a wszystko inne zostaje wyparte poza najbardziej peryferyjne rejony mózgu. Ból i niepamięć – to arche naszej egzystencji. To początek i prawda najbardziej prawdziwa. Studnia, z której wydobywamy się wszyscy z mozołem, i fundament późniejszego istnienia – naznaczonego cierpieniem i rozpaczą.
Na ulicy leżałem ja i moja nędza. Jak wiele zależy od perspektywy! Kiedy twoja głowa jest na poziomie innych mijanych głów, wszystko wydaje się w porządku, bo w istocie jest to kwestia przyzwyczajenia. Inaczej, kiedy twoja głowa znajduje się na poziomie butów, prostujących się w chodzie kolan. Jaka różnorodność! Jakie rozkapryszenie spodni i sukienek kobiecych. Każdy egzemplarz obuwia jawi się jako żywy, gotowy do ataku.
I nagle wśród tysięcy jedne kolana nagle się uginają.
***
Była zjawiskowa. Dotąd ta sfera życia nie budziła we mnie większych emocji. Albo byłem zakochany – jak się to potocznie nazywa – bez wzajemności, albo stawałem się obiektem uczuć – swoją drogą, cóż za banał – lecz również jednostronnie. Owo rozmijanie trwało tak długo, że stało się nudne i jałowe. Przyzwyczaiłem się obywać, można przecież wypracować metody sublimacji, które są na tyle skuteczne, że po pewnym czasie zapominasz, iż są tylko zastępnikami. Tak to mądrze wymyśliła natura, choć psychologiczne mechanizmy samookłamywania działają w mniej lub bardziej tajemniczy sposób. Jeśli mechanika tego procesu tkwi głęboko w podświadomości, wszystko jest ok. Harmonia wewnętrzna pozostaje niezachwiana, bo harmonia jest ładem elementów istniejących. Owszem, czasem odzywa się uśpiona potrzeba, czujesz, że coś jest nie tak jak być powinno, wtedy jednak wspaniale zadziała zasada wyparcia lub zepchnięcia, i znów jesteś w trybach rutynowych działań. Pojawia się myśl, że to nie dla ciebie. Tyle razy już próbowałeś, nigdy się nie udawało. Zduś w sobie ryzykowne porywy, nie przysparzaj sobie kłopotów. W tym momencie odtwarzasz sobie listę klęsk poniesionych wcześniej – i oto zabieg racjonalizacji już gotowy.
***
Ona siedziała w fotelu, paliła papierosa nerwowo strzepując popiół. Ja, obity, leżałem na starym wyrku, który tylko przy dużym wysiłku dobrej woli można nazwać łóżkiem. Patrzyła na mnie wzrokiem, od którego dawno odwykłem – ciepłym i dobrym. Przy poziomie mojej samooceny taka akceptacja jawiła się jako coś zdumiewającego i – co tu kryć – bardzo przyjemnego.
- Lepiej?
- Nie wiem, muszę się nad tym zastanowić.
- Nie ściemniaj – użyła słowa, którego nienawidzę, lecz w jej ustach nie przeszkadzało mi to wcale – lepiej, gorzej albo tak samo. A tak a propos, jak masz na imię?
- John, dla przyjaciół.
- Weronika – dla wszystkich.
Cisza. Znów to okropne uczucie, że nie tak, że jestem w sytuacji dziecka uczącego stawiać się pierwsze kroki. Wysiłek rozmowy, trud pokonywania kolejnych barier nienaturalności objawiający się sztywnością wszystkich mięśni twarzy. Jakże ja to dobrze znam. Kolejne pytania i puste odpowiedzi, które oddalają o świetlne lata. Idź już, idź już! Ale ona nie poszła. Wyszła, owszem, ale do kuchni, żeby zrobić herbatę. Pozostał w pokoju zapach – znak jej obecności. Otworzył jakieś przegródki wspomnień, dawno zapomnianych jak Proustowskie magdalenki. Metafizyka zapachu!
Szaleństwo.
Wróciła. Kolejny zestaw pytań był przygotowany. Cała kolejna minuta zostanie zapewne zagospodarowana.
- Co robisz w życiu?
- Powiedzmy, że pracuję w branży usługowej.
- Nic konkretniej?
- Na teraz – nie! Pójdę. Wpadnę jutro zobaczyć czy jeszcze żyjesz.
***
Akurat – pomyślałem. Ani jutro, ani kiedykolwiek. Kontakt z kimś takim jak ja dla każdego musi być udręką, i to w najściślejszym tego słowa znaczeniu. Wyobrażałem sobie kolejne spotkanie, jaki ja wtedy będę dowcipny, mądry, błyskotliwy, a jak będzie trzeba to i bohaterski. Istnieje coś takiego w samczej naturze, żeby się wykazać przed samicą. To jakiś archetypiczny wzorzec postępowania, głęboko zakodowany w podświadomości zbiorowej.
Nie przyjdzie – wmawiałem w siebie. Ale przyszła, tak jak obiecała. Była jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej pachnąca. Przyniosła też mały bukiecik konwalii, bo zauważyła, że nigdzie u mnie nie ma kwiatów. Jej zapach i konwalii tworzyły niepowtarzalny bukiet, który tworzył atmosferę magii, a przy tym był niesłychanie podniecający. Po wczorajszym wypadku czułem się już na tyle dobrze, że nie mogłem pozostać obojętny na tego rodzaju bodźce.
I kiedy usiadła obok mnie, by sprawdzić stan sińców, moja ręka powędrowała w górę ud pod przewiewną krótką spódniczką. Mięśnie pod skórą napiętą i gładką przyjemnie zadrgały pod opuszkami palców. Patrzyła na mnie bardziej zdziwiona niż podniecona. Ale kiedy palce osiągnęły miejsce docelowe, wstała i z jakimś dziwnym grymasem na twarzy powiedziała – nie.
Kończy się jak zawsze! Weronika, spokojna i opanowana, zaczęła mówić. Najpierw cicho i beznamiętnie, w trakcie opowiadania jednak były takie momenty, że z trudem powstrzymywała emocje.
OPOWIADANIE WERONIKI
Nie dziw się mojemu zachowaniu. Ja zawsze byłam inna. Nawet mówiłam innym językiem niż moi rówieśnicy – pewnie przez to, że dużo czytałam. Wyobrażałam sobie, jaką to ja zostanę sławną poetką lub pisarką, że będę mogła siebie wyrazić i opowiedzieć mój świat. Bo każdy ma swój własny, niepowtarzalny świat; niepodobny do innych – tak jak każdy człowiek ma swoją gwiazdę w kosmicznej próżni. Wygrywałam szkolne konkursy na wiersze i opowiadania. Uwierzyłam w siebie i swój talent.
Ojciec pił zawsze, od kiedy pamiętam. Nikt nie jest w stanie pojąć koszmaru dziecka, które musi dorastać w domu alkoholika, jeżeli sam tego nie doświadczył. Zwierzęcego strachu, kiedy zbliżała się pora powrotu ojca do domu; strachu przed krzykiem i bólem, panicznego lęku o matkę i siostrę. Chwile oczekiwania były najgorsze. Kiedy burza ucichła, siadałam nad kartką papieru, bo nie miałam nikogo, żeby się wyżalić. Nawet nie wiesz, jakie to ważne, by mieć choć jedną osobę, do której pójdziesz i się poskarżysz. Inaczej umierasz z poczucia bezsilności. Szkoła była azylem bezpieczeństwa. Wiedziałam, że tutaj na moment mój koszmar się kończy. Nie bałam się. Pamiętam, zawsze się dziwiłam, kiedy moi koledzy panikowali przed klasówkami, kiedy prześcigali się w deklaracjach jak to oni nienawidzą szkoły. Ja też nie zawsze byłam przygotowana i też dostawałam jedynki, ale to nie był żaden problem. Jednego zazdrościłam im zawsze. Gdy opowiadali o tym, że byli w sobotę z ojcem w kinie lub grali na boisku w nogę. Wtedy nie mogłam powstrzymać się od płaczu.
Nałóg ojca powodował, że nasza sytuacja materialna pogarszała się z dnia na dzień. Matka dzielnie walczyła, ale i tak było coraz ciężej, tym bardziej że ojciec zaczął sprzedawać wszystko, co było w domu i miało jakąkolwiek wartość. Pewnego dnia spotkałam na ulicy dawną koleżankę, jeszcze z podstawówki. To był najgorszy okres w moim życiu, ciągi ojca trwały po kilka tygodni, matkę wylewali z każdej roboty, bo albo nie przychodziła w ogóle, albo przychodziła niewyspana i pobita. No i właśnie wtedy Beata zaproponowała mi pracę. W Niemczech, w branży rozrywkowej. Ja doskonale wiedziałam, co to oznacza. Wiedziałam, co to za rozrywka i kto jej dostarcza, a kto z niej korzysta. Było mi jednak wszystko jedno. W akcie ostatecznej desperacji przyjęłabym każdą propozycję. Powiedziałam matce, rozpłakała się i tyle.j
Pierwsze chwile wyzwolenia były euforyczne. Błyskawicznie rodziła się świadomość, że można żyć inaczej, że można decydować o własnym istnieniu. Już w busiku, którym jechaliśmy do Hamburga wypiłam pierwszy w życiu kieliszek wina. Wcześniej, w domu, nigdy by mi to nie przyszło do głowy. I nagłe olśnienie – jaki świat jest piękny. Świeci słońce, wiosenna zieleń dławi oczy, ludzie są piękni i dobrzy. To tak jakbym do tej pory była ślepa na jakiś wyższy, radośniejszy wymiar rzeczywistości. Otworzyły się oczy, uszy, skóra. Każda sekunda upływającego czasu gęstniała od znaczeń, tworzyła głębszy sens wszystkiego. Miałam wrażenie przyklejania się do świata i było to bardzo przyjemne. Całą sytuację można porównać do nurka, który długo przebywa pod wodą bez maski tlenowej, wynurzającego się na powierzchnię. Pierwsze hausty powietrza są jak tchnienia życia. Alkohol, poczucie wyzwolenia, przyjazne twarze wokół – to moje wynurzanie się na powierzchnię. Doświadczałam szczególnej jasności widzenia, takiego mistycznego przeżycia, o którym wcześniej czytałam w wyznaniach świętej Teresy z Avila. Pragnęłam, by trwało to jak najdłużej, a najlepiej, żeby się nigdy nie skończyło. Ale stało się inaczej, i to dosyć szybko. Pozostała czczość, ssanie od środka. Wypiłam kolejny kieliszek, mając nadzieję, że stan poprzedni wróci. Nie wrócił! Po raz pierwszy w życiu upiłam się. Nigdy nie zapomnę wrażeń zaraz po przebudzeniu. Coś strasznego! Wtedy naiwnie zastanawiałam się, dlaczego ludzie piją, skoro tak się czują następnego dnia. Jak wytrzymywał to mój ojciec? W pierwszym odruchu wstrętu do siebie, do swojego ciała, całej fizjologii, postanowiłam, że nie wezmę tego do ust nigdy więcej. Jak się pewnie domyślasz, brałam do ust inne obiekty, po których odkażenie alkoholem, i to wcale nie winem, stawało się koniecznością.
Po przejechaniu granicy największe wrażenie zrobił na mnie porządek – wszystko zadbane i czyste. Pojawiła się myśl, że tutaj muszą mieszkać istoty lepsze i żyjące na zdecydowanie wyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Zieleń drzew była bardziej zielona i nawet słońce świeciło inaczej. Świeżutki, pachnący farbą drukarską paszport był dla mnie powodem do dumy. Poczułam się obywatelką świata, mającą takie same prawa jak inni. A co zdumiewało mnie najbardziej to to, że wszyscy byli uśmiechnięci i odnosili się do siebie życzliwie. Było to tak zaskakujące! Wystarczyło przejechać kilkaset kilometrów, by znaleźć się w innym świecie – sensownym i poukładanym. Tak przynajmniej wtedy mi się wydawało.
W Hamburgu zawieźli nas do lokalu, który na pierwszy rzut oka nie wydawał się niczym szczególnym. Ani specjalnie ładny, ani specjalnie brzydki. Wyszedł do nas facet około pięćdziesiątki, nieprawdopodobnie gruby. Mówił po niemiecku, a jedna z moich koleżanek tłumaczyła to co mówił. Pocił się i śmierdział. Robota – mówił – nie będzie ciężka, zarobicie tyle, ile nie miałybyście nigdy, zostając w tym opóźnionym kraju. Tu macie perspektywy, możliwości rozwoju, studiowania itd. „Teraz panie poproszę o paszporty, trzeba was zameldować”. Nie bardzo chciałam – nie dlatego, że coś podejrzewałam, ale dlatego, że po prostu nie chciałam się z nim rozstawać. Cóż jednak robić – mus to mus. „Myślę, że wystarczy paniom trzy godziny na rozpakowanie tego co macie. O godzinie szóstej po południu chcę was tu wszystkie widzieć.” Wtedy coś mnie tknęło. Jak błyskawica – olśnienie. W tym kraju, który wygląda jak niebo, jest też piekło, mrok i smród. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że te pierwsze chwile to nie był nawet przedsionek do piekła.
O szóstej zeszłyśmy na dół z pierwszego piętra, gdzie dostałyśmy wcześniej klucze do pokoi dwuosobowych. Zamieszkałam z Baśką, która – z tego co zdążyłam się zorientować – miała w kraju podobne problemy do moich. Baśka była miłą dziewczyną, otwartą i – co mnie dziwiło najbardziej, znając jej historię – niezakompleksioną. Miała ok. metra siedemdziesiąt, ładne blond włosy i zgrabną figurę. Ona zresztą miała potem spore powodzenie u wypasionych Niemców, którzy polubili jej bezpretensjonalność i odgrywaną nieporadność. Baśka szybko zaakceptowała sytuację. Miało to tę dobrą stronę, że nie trzeba było nosić dodatkowego garba. Jakaś rozpaczliwa determinacja, która rodziła się z diagnozy: „jest jak jest, inaczej nie będzie”. No i zeszłyśmy na dół, a grubas każe nam iść do pomieszczenia obok i przebrać się w firmowe wdzianka. Na moje pytanie o paszporty zaśmiał się tylko obleśnie i stwierdził, że jak będziemy grzeczne i dobrze pracować, to je dostaniemy. „A ty – zwrócił się do mnie – pójdziesz teraz ze mną. Wyjaśnię ci na czym będzie polegać twoja praca.
Nie będę ci opowiadać, co stało się w jego paskudnym gabinecie. W każdym razie wychodząc stamtąd straciłam jakiekolwiek złudzenia. W ciągu paru godzin wydarzyło się więcej, niż w całym moim życiu, choć przecież przeżyć mi nie brakowało. Gwałcił mnie tak jakby to chodziło o rzecz najzwyklejszą w świecie. Facet sobie ulżył. A mnie wydawało się wówczas, że nie ma na tym świecie rzeczy bardziej odrażającej niż seks. Będę musiała robić to, czego całą swoją istotą nienawidzę. Ogarnęła mnie czarna rozpacz. To był mój pierwszy stosunek, i odbyło się to w taki sposób. Facet zapiął spodnie, splunął i patrząc na umazanego moją krwią kutasa, burknął - „nie mogłaś powiedzieć suko, że jesteś cnotą?” Wyszedł do łazienki, nie interesując się wcale, co się ze mną dzieje. A mnie wydawało się, że świat spadł na głowę. Leżałam poraniona, skrwawiona, czując jeszcze ciężar tłustego cielska. Po raz pierwszy zupełnie poważnie pomyślałam o samobójstwie. Nie wyobrażałam sobie, jak po czymś takim można żyć. Grubas wyszedł z łazienki, przewiązany tylko ręcznikiem. „Ubieraj się. Zaraz będziesz mieć klientów.”
Mniej więcej o siódmej zaczynał się ruch. Byli różni – jedni chcieli się zrelaksować po stresach całego dnia – to typ biznesmena, jak go nazywałyśmy. Inni przychodzili z ciekawości, bo usłyszeli od kolegów, wpadali raz, dwa razy i więcej ich nie widziano. Trzeci typ stanowili napaleni, którzy żyć już bez tego nie umieli. Większość z nich była w porządku, nie wymagali wiele, byli obliczalni i zostawiali dużo. Czwarty typ – najgroźniejszy – to wszelkiego rodzaju zboczeńcy. Mieli dziwne wymagania, nieraz odrażające, i byli niebezpieczni. Pamiętam jednego, który kazał na siebie narobić i wysmarował się moją kupą od stóp do głowy, a potem się spuścił. Dobrze, że już więcej mnie nie dotknął. Potrafili też nieźle uderzyć. Kiedyś przez tydzień nie mogłam się pokazać po takim laniu. Na szczęście grubas nie lubił takich klientów, bo zaniżali mu dochody, i następnym razem, kiedy się pojawiali, ochroniarze grzecznie ich usuwali. Największą frajdę miałam wtedy, gdy facet, który wcześniej zrobił mi krzywdę, dostawał wycisk od Hansa albo Petera. A dostawali wycisk, bo uparli się, żeby jednak wejść do środka. Często byli już wtedy mocno pijani, inaczej instynkt samozachowawczy kazałby im przyjrzeć się bliżej sylwetkom chłopców stojących na ochronie.
Oczywiście, trzeba było się znieczulać. Inaczej się nie dało. Pytałeś czy myślałam wtedy o rodzinie, o ojcu. Szczerze mówiąc, nie. Czasem o matce – a i to rzadko. Zrozum, robiłam takie rzeczy, że nawet w myślach nie chciałam wciągać w to moją siostrę i matkę. Dwa drinki przed robotą były nieodzowną dawka, pozwalającą zabić wstręt do siebie i włochatych męskich ciał. Znieczulenie przed bólem, hałasem ogłuszającej muzyki i blaskiem pulsujących świateł. Potem już poszło. Zresztą po pewnym czasie sam alkohol przestał wystarczać. Doszły narkotyki, które znieczulały znacznie lepiej, przynajmniej na początku. Tworzyły pancerz pozwalający nie czuć, odpływać gdzieś daleko, przepychać jakoś kolejny dzień, kolejną noc. Miałam opancerzone ciało i opancerzoną duszę. Z tyłu głowy pozostały sprawy najważniejsze, zostały tam wyparte i też opancerzały się jakąś substancją wewnętrzną. Byłam sobą, ale jednocześnie czułam wyraźnie, że sobą nie jestem. Kiedyś czytałam książkę o problemie tożsamości, wtedy była to teoria. W tamtych najgorszych czasach doszło do mnie, w nielicznych momentach jaśniejszego widzenia, że można tracić poczucie bycia sobą, a ściślej świadomość rodzenia się w tobie kogoś, kogo nie rozumiesz i kogo tak naprawdę nie chcesz.
Ciało stało się czymś obcym. Pochylająca się nade mną twarz majaczyła niewyraźnie, przestałam słyszeć jęki rozkoszy, cała mechanika seksu stała się rutynowym działaniem, aktem zupełnie obojętnym, pozostającym daleko poza sferą myśli i wrażliwości. Patrzyłam w sufit, żółty od papierosowego dymu. Gdyby nie stan odurzenia, mogłabym czytać książkę i bez żadnego problemu byłabym w stanie się nad nią skupić. W każdym razie, kiedy włączony był w pokoju telewizor, nie było problemu z obejrzeniem filmu albo programu przyrodniczego. Był w tym jakiś rodzaj szyderstwa, kiedy widziałam jak samica odpędza samca w momencie odczucia impulsu, że zrobił już to, co do niego należało, a instynkt podpowiadał jej przyszłe macierzyństwo. Nigdy tak jak wtedy nie odczuwałam mądrości świata przyrody i nędzy ludzkiej kultury. To samica decyduje o tym, co jest najważniejsze. Mówią o tym, że ktoś zdegradował się do rzędu zwierząt. Jaki to błąd!
Pewnego razu zjawił się w agencji facet, który na pierwszy rzut oka nie pasował do tego wnętrza. Grubas był szczególnie wyczulony na takich typów, bał się prowokacji policyjnej. Stali lub typowi goście zachowywali się dość swobodnie, wypijali kilka drinków, szli do pokojów z dziewczynami, potem wracali i albo wychodzili z lokalu, albo siedzieli jeszcze chwilę. Ten był inny. Po pierwsze przyszedł sam. To zdarzało się rzadko. Faceci przychodzili zwykle z kumplami, znajomymi z pracy, żeby dodać sobie animuszu. Po drugie, zachowywał się bardzo sztywno, czym zwracał na siebie uwagę, choć przecież tutaj nic i nikogo nie powinno dziwić. Patrzył z daleka na Ewkę tańczącą na rurze. Ale raczej z obojętnością, wyraźnym znudzeniem. Obserwując go, doznawałam jakichś dawno niedoświadczanych emocji. Nawet nie to, że mi się podobał. Nie! Raczej to, że pochodził z innego świata, który już od dawna był dla mnie zamknięty. A może jego wygląd, gesty, zachowanie. Wyraźnie szukał czegoś wzrokiem. Starał się nie robić tego zbyt nachalnie, by nie wzbudzić podejrzeń. Widać było, że nie czuł się on tutaj komfortowo, na jego twarzy malowała się jakaś obawa, z wysiłkiem maskowana. Kiedy dostrzegł mnie i zobaczyłam jego reakcję, wiedziałam już, że tym czego szukał byłam ja. Przestraszyłam się. Byłam pewna, że widzę go pierwszy raz w życiu. Musisz pamiętać, że tam panowały inne reguły niż w normalnym świecie. Nie mogłam pomyśleć – ale fajnie, podobam się. Tam kojarzyło się to z łóżkiem, upokorzeniem i obrzydzeniem. Tam żadna z nas nie mogła pozwolić sobie nawet na moment słabości, bo to tylko pogarszało naszą sytuację. Zresztą, subtelniejsze uczucia były skutecznie zabijane dzień po dniu, dzień po dniu. Przestraszyłam się, ponieważ tego typu zainteresowanie niczego dobrego nie wróżyło – wiedziałam to aż nadto dobrze – śledząc jednocześnie, jak wolno zbliżał się w moją stronę.
Kiedy znaleźliśmy się w pokoju, uspokoiłam się. Skończy się tak jak zawsze. Nerwy mi siadają – pomyślałam. Tym bardziej, że gość zachowywał się standardowo. Zdjął marynarkę, rozluźnił krawat i usiadł swobodnie w fotelu, dając znak jaki rodzaj seksu go interesuje. Takie sygnały zdążyłam już dobrze poznać. Ale gdy moje palce znalazły się blisko jego rozporka, chwycił moje ręce i delikatnie mnie odepchnął. Obawa znów się pojawiła, bo to oznaczało prawdopodobnie oczekiwanie na bardziej wyrafinowane przyjemności. Było mi wtedy już bardzo ciężko, często myślałam o jakichś rozstrzygnięciach ostatecznych. Rozpacz wynikająca z bezsilności stała się dla mnie sytuacją nie do zniesienia.
- Nie o to mi chodzi – powiedział – dlaczego tu jesteś? Obserwuję cię od pewnego czasu, nie pasujesz do tego miejsca.
- A ty jesteś może psychologiem?
- Nie – odpowiedział i głęboko zaciągnął się papierosem – raczej wybawcą.
- Glina?
- Też pudło - wstał i podszedł do okna. Jakiś czas milczał pogrążony w myślach. A ja instynktownie czułam, że on nie może być moim wrogiem. Był wysoki, miał jasne włosy, bardzo ładne dłonie i coś, co było najmniej uchwytne, stwarzał wokół siebie aurę bezpieczeństwa.
- Słuchaj, dlaczego tu jesteś? Przecież akurat ty musisz tego wszystkiego – wykonał gest ręką, zakreślając przestrzeń pokoju – nienawidzić. Szkoda, że nie możesz siebie widzieć z boku, kiedy tam – tym razem wskazał palcem wskazującym podłogę – zachowujesz się raczej jak zaszczute zwierzę. Nie znam powodów, ale mam graniczące z pewnością przekonanie, że praca tutaj to nie jest twój wybór.
- Ja zastanawiałam się nad tym, co powiedział wcześniej. Że obserwuje mnie od pewnego czasu. Jak? Kiedy? A przecież był tu, rozmawiał ze mną tak, jakby znał mnie od dawna. Co więcej, chciał mi pomóc.
- Nie byłam na to – mówiąc szczerze – przygotowana. Jeśli cały czas jesteś traktowany jak przedmiot, każdy ludzki odruch budzi podejrzenia. Powiedzieć czy nie powiedzieć? Wiedziałam, że dużo ryzykuję. Znając grubasa, wiem, że mógłby zabić. Trudno! Coś jednak zrobić trzeba. Wyspowiadałam się przed nim. Powiedziałam o domu, o szkole, o Polsce, o tym jak tu trafiłam, o gwałcie grubasa, o piciu i grzaniu. Słowem, o wszystkim. Nie pamiętam, czy zrobiło mi się lżej na duszy, nie potrafię odtworzyć emocji, jakie mi wtedy towarzyszyły. Raczej po prostu się bałam, że nie odzyskam paszportu i zastanę tu do końca moich dni.
Facet okazał się Holendrem i rzeczywiście był psychologiem. Wyszliśmy zwyczajnie razem z lokalu i zameldowaliśmy się na niemieckiej policji. Dyżurny przyjął zawiadomienie i zaprowadził do innego pokoju, w którym przebywał niski i tęgawy staruszek. Po wysłuchaniu moich zeznań, stwierdził, że takich historii jest coraz więcej. I że wszystko uda się załatwić – nie trzeba się przejmować. Jakie to jest proste – pomyślałam. Bo przecież do tej pory wydawało mi się, że z tego więzienia wyrwać się nie można.
Wzięliśmy ślub w Amsterdamie. Stało się to szybko, byłam zdecydowana. I rzeczywiście po raz pierwszy w życiu czułam się naprawdę szczęśliwa. Dom duży, ładny, położony w spokojnej i bezpiecznej dzielnicy. Czym jest niebo wie tylko ten, kto wcześniej przebywał w piekle. Eric próbował odbijać dziewczyny również z burdeli amsterdamskich i wiele z nich, które pracowały tak jak ja, pod przymusem, udało mu się uratować. Aż pewnego razu nie wrócił wieczorem do domu. Następnego dnia policja znalazła jego zwłoki za miastem, na wysypisku śmieci...Wróciłam do Polski. A potem już wiesz. Zobaczyłam jak cię leją...
Skończyła. Jej twarz w tej chwili nie wyrażała żadnych emocji. Nie wiem jak długo trwało milczenie. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, bo każde słowo było tutaj nie na miejscu. Nie chciałem też pytać, w jaki sposób wróciła do Polski, czy pojawiła się w domu, co z rodzeństwem, matką i ojcem. Zastanawiałem się natomiast nad różną skalą ludzkich doświadczeń. Ona przeżyła rzeczywisty koszmar, ja tylko nie potrafiłem odnaleźć swojego miejsca w pieprzonym świecie. Różne były źródła cierpienia, ale z tego zatrutego źródła wypływa ta sama mętna woda, rozlewająca się na wszystkie urodzajne pola ludzkiej duszy. Było mi jej bardzo żal, kiedy siedziała przede mną bezbronna i smutna.
- Dlaczego włóczysz się po nocy w takich miejscach? - spytała.
- Chyba wyszedłem po zakupy.
- Jest w tobie coś dziwnego, czego nie rozumiem. Kiedy cię kopali nawet nie zasłaniałeś głowy, a przecież to robi się instynktownie. Jak pochylałam się, żeby cię podnieść, miałam wrażenie jakbyś tego nie chciał.
- Widzisz, ty opowiedziałaś mi o sobie, swoim życiu. Ja tego nie potrafię, bo nawet nie wiedziałbym, o czym mam opowiadać.
- A teraz idź już, bo nie mogę na ciebie patrzeć - Powiedziałem to, powiedziałem. Czasem okrucieństwo smakuje bardziej niż miłość, zwłaszcza jeśli jesteś do niej niezdolny.
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.
No comments:
Post a Comment